Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/31

Ta strona została skorygowana.
27

Bez słowa, nie okazując najmniejszego zdziwienia, wzruszenia lub radości, bez ostatniego spojrzenia na swą celę, Dżim ubrał się w swoje stare ubranie, garnitur szary, zniszczony i poplamiony i wyszedł za dozorcą do dyrektora.
— A, jesteście, Dżimie Barden, wychodzicie więc na wolność, — powiedział mu dyrektor. — Te oto panie chcą zająć się wami...
Dżim Barden, wchodząc do biura dyrektora, rzucił spojrzenie na Florę i jej matkę, ale teraz, po słowach dyrektora, nie zwrócił nawet głowy w ich kierunku.
— Nie chcę niczego, — odpowiedział twardo.
Flora wstała i zbliżyła się parę kroków ku niemu.
— Wiemy, że pan niczego nie chce, — powiedziała łagodnie, — ale byłybyśmy bardzo szczęśliwe, gdybyśmy mogły dopomóc panu.
— Tak, — dorzuciła pani Travis, — przecie pan się znajdzie bez pieniędzy, bez mieszkania...
— To już moja rzecz, — przerwał brutalnie Barden. — Ja nie potrzebuję nikogo. Wrzucono mnie do klatki, ale to nie powód, by przychodzono oglądać mnie jak dzikie zwierzę. Nałożył mocno kapelusz na głowę i zrobił ruch do wyjścia, ale Flora podbiegła ku niemu i położyła mu swoją białą i delikatną rączkę na rękawie.
— Nie, nie! proszę tak nie odchodzić! Rozumiem pana dobrze! Pan wycierpiał tyle!... Ale proszę nie myśleć, że przyprowadza nas tu zwykła ciekawość... Chcę, aby pan stał się nanowo uczciwym człowiekiem. I szczęśliwym... Nie jest na to zapóźno... Zapewne pan nie jest sam na świecie? Ma pan rodzinę?... Żonę?...
Drżenie przebiegło ciężkie plecy więźnia. Bolesny skurcz skrzywił mu twarz.