Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/32

Ta strona została skorygowana.
28

— Żona?... och żona... Jest dwadzieścia lat, jak zmarła, powiedział głucho.
— Och, przepraszam pana... zrobiłam panu mimowoli przykrość... — szepnęła panna, wzruszona przebłyskiem wzruszenia na tej ponurej twarzy. — Ale jeżeli pańska żona umarła, to może pan ma dzieci, któremi trzeba zaopiekować się, poprowadzić w życiu, a które będą pana kochały i będą podporą starości... Córka?... Syn?
— Syn... — rzekł Dżim cicho, z odcieniem goryczy w głosie.
Pozostał tak chwilkę, zamyślony, potem nagle odsunął dłoń Flory ze swego ramienia i bardziej ponury, niż zwykle, skierował się ku wyjściu.
Dozorca wzrokiem zapytał dyrektora, a gdy tenże skinął potakująco głową, dozorca przepuścił Dżima i towarzyszył mu wzdłuż posępnych, ciemnych kurytarzy.
— Widzi pani, oto próba mało zachęcająca, panno Floro, — zaczął dyrektor Miller.
Ale panna Flora, jakby skamieniała na miejscu, gdzie ją opuścił Barden, przerwała dyrektorowi tok jego przemowy?
— Nie, nie, to niemożliwe! Nie mogę mu pozwolić tak odejść! Pobiegnę za nim, spróbuję jeszcze...
I mimo wołania matki, młoda dziewczyna wybiegła z gabinetu dyrektora i puściła się w pogoń za uwolnionym więźniem.
Właśnie otwarto przed nim bramę. Dżim przeszedł ją i znalazł się w pustej aleji. Na chwilę znieruchomiał po opuszczeniu cienia wewnętrznego.
Właśnie wówczas Flora znalazła się przy nim.
Dziewczę znów położyło mu dłoń na ramię.
Dżim obrócił się a twarz jego skurczyła się pod wpływem dzikiego zniecierpliwienia.