— Proszę mnie posłuchać, — rzekła panna Flora z najmilszym swoim uśmiechem — mam jeszcze parę słów panu do powiedzenia. Zdaje mi się, że przed chwilą zirytowałam pana. Nie chciałam źle zrobić, proszę mi wybaczyć! I proszę przyjąć odemnie ten drobiazg, aby pan mógł spokojnie przeżyć, zanim znajdzie się jaka praca.
To mówiąc, wyciągnęła z torebki zwitek banknotów.
Dżim Barden rzucił się zniecierpliwiony. Gniew błysnął w jego wzroku. Brutalnie wyrwał z ręki młodej dziewczyny banknoty, zmiął je i rzucił na ziemię.
— Nie chcę tych pieniędzy, — burknął szorstko.
— Proszę pana bardzo, nalegała Flora.
Wtem słowa uwięzły jej w gardle. Przed nią znajdował się jakby inny człowiek. Dżim Barden szalał w ataku wściekłej furji.
— Czy zostawicie mnie w spokoju! — ryczał.
Był tak groźny, że dozorca uznał za stosowne obezwładnić go, chwytając wpół.
Dżim wydał ze siebie głos, podobny do zduszonego ryku a jego potężne ręce zacisnęły się dokoła szyji dozorcy.
Walka trwała krótko. Człowiek z Czerwonym Kołem rzucił na ziemię przeciwnika i furja jego zwróciła się teraz przeciwko dziewczynie.
Ale silna ręka schwyciła groźne ramię. Szaleniec ujrzał przed oczami swemi lufę rewolweru.
— Ręce do góry! — rozkazał Maks Lamar, który tak w porę zainterweniował.
Wychodząc z biura, skierował kroki swe, jak to oznajmił sekretarce, do gmachu więziennego.
Tam, znalazłszy kryjówkę w załomie muru, skąd dobrze można było obserwować bramę, schował się, oczekując wyjścia straszliwego człowieka, którego zamierzał śledzić. Z tego
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/33
Ta strona została skorygowana.
29