Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/34

Ta strona została skorygowana.
30

punktu obserwacyjnego był świadkiem gwałtownej sceny między Dżimem a młodą dziewczyną i pospieszył na jej ratunek.
— To znowu pan doktór, — mruczał Barden
— Ręce do góry! — powtórzył Lamar.
Dżim-Czerwone-Koło zawahał się chwilę ale gwałtowne napięcie ataku już minęło. Podniósł więc ręce, mrucząc złowrogo, jak pojmane zwierzę.
Maks Lamar nie spuszczając z niego wzroku, wyciągnął z kieszeni parę kajdanków.
— Włóżcie mu te bransolety, — rozkazał dozorcy.
Flora nie cofnęła się przed Dżimem. Spokojna, zdecydowana, piękniejsza jeszcze, niż kiedykolwiek w swem śmiałem postanowieniu, widziała jak jej zbawca zwyciężył szaleńca. Ale gdy dozorca zabierał się do usłuchania rozkazu nałożenia kajdanków, dziewczyna rzuciła się ku doktorowi, głęboko wstrząśnięta litością.
— Nie nie! — zawołała. — Panie, proszę mu pozwolić odejść, błagam pana!... To z mojej winy, z mojej niezręczności. Ja doprowadziłam go do tej pasji przez moje nalegania niedyskretne... Proszę pana puścić go wolno.
Oczy jej błagały. Maks był oczarowany pięknością młodej dziewczyny.
— Dobrze, możesz odejść, — powiedział do starego bandyty. — Jesteś wolny! Podziękuj tej pani, na którą napadłeś, a która wspaniałomyślnie prosi, by nie odsyłać ciebie tam, skąd wychodzisz.
Dżim Barden nie odpowiedział ani słówka. Nacisnął kapelusz na oczy i oddalił się ciężkim krokiem.
Flora patrzyła wślad za nim. Na ślicznej jej twarzyczce malował się wyraz ogromnego miłosierdzia. Potem zwróci a się do Maksa Lamara, dziękując mu serdecznie.