— Floro, dziecino moja, czy nic się tobie nie stało? — wołała z przerażeniem pani Travis, nadbiegająca pospiesznie.
— Nie, nie, mateńko! Dzięki panu jestem cala i zdrowa.
Maks Lamar uczuł pewne zmieszanie wobec tego pięknego dziewczęcia, wyrażającego mu swą wdzięczność. Machinalnie nachylił się, pozbierał banknoty, zmięte ręką Dżima i zwrócił je Florze. Gdy pani Travis zarzucała go z kolei swemi podziękowaniami, doktorowi wróciła jego pewność siebie.
— Ależ, proszę pani, spełniłem tylko mój obowiązek. To mój zawód... Nie, nie jestem detektywem, — dodał śmiejąc się, — jestem lekarzem — doktór Maks Lamar — przedstawił się paniom — a rolą moją jest czasem opanowywać szaleńców.
— Tak, tak, prawda, że ten atak furji to choroba? — zawołała panna.
— Bo i cóż ja mu zrobiłam złego?
— To warjat, ale nietylko warjat, — rzekł Maks Lamar. — Jest to człowiek bardzo groźny dla społeczeństwa, obecnie puszczony na wolność. Obawiam się, że pani szlachetność kazała mi popełnić wielką nieostrożność.
— Człowiek ten interesuje mnie i budzi litość, — mówiła Flora do młodego lekarza. — I jeżeli pan, panie doktorze, zechcesz poświęcić mi parę minut czasu by opowiedzieć o swoich pracach i poszukiwaniach w tym kierunku, będę panu bardzo zobowiązana... Kwestje te są tak bardzo zajmujące, a nikt tak ich nie badał, jak pan...
Pani Travis przyłączyła swe zaproszenie do słów córki i Maks Lamar obiecał złożyć wizytę paniom.
Flora i matka w siadły do samochodu. Doktór, stojąc na miejscu, wpatrywał się w auto, aż znikło za drzewami.
Wówczas dopiero oddalił się w kierunku, w którym poszedł Dżim Barden.
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/35
Ta strona została skorygowana.
31