Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/36

Ta strona została skorygowana.
32

W samochodzie, unoszącym kobiety całą szybkością, Flora starała się uspokoić matkę i była weselsza, niż zwykle. Chwilami jednak chmurka smutku przelotnie ukazywała się na lej obliczu.
W aleji, po obu stronach której wznosiły się bogate pałace prywatne, samochód zatrzymał się przed bramą wspaniałego ogrodu, pośród drzew widać było zbytkowną willę. Był to pałacyk Blanc-Castel, rezydencja pań Travis. Matka weszła do mieszkania, córka zaś skierowała się powoli w głąb parku. Tam spotkała ją kobieta lat czterdziestu pięcia — sześciu, ubrana czarno, o twarzy energicznej i dobrej. Nazywała się Mary i była ongiś mamką Flory; potem zaś pozostała przy niej, bardziej jako nieoceniona, wierna przyjaciółka, niż guwernantka młodej dziewczyny, którą otaczała przywiązaniem i poświęceniem niestrudzonem. Zamieniła z wychowanką swą parę słów, a widząc ją zamyśloną, odeszła.
Flora pozostała sama. W roztargnieniu zrobiła parę kroków wśród podzwrotnikowej roślinności i znalazłszy się nad brzegiem dużej sadzawki usiadła na ławeczce trzcinowej. Powoli twarz jej przybierała wyraz coraz bardziej smutny i nagle, jakby czując gwałtowny ból, przycisnęła rękę do piersi.
— Floro, dziecino moja, co ci jest? Cierpisz, kochanko? — szepnął obok niej głos niespokojny.
Flora obejrzała się i zahaczyła wierną swą guwernantkę, która będąc niespokojna o swą wychowankę, poszła w jej ślady.
— Nie, Mary, upewniam cię, że nie. Nic mi nie jest. Dlaczegożbym miała cierpieć?
— Nie wiem, dlaczego, ale widzę, że Jesteś inna, niż zwykle. Co z tobą?
— Doprawdy, droga Mary, nie wiem. Może to wskutek wzruszenia sceną, jaką przeżyłam... Ale nie...