Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/39

Ta strona została skorygowana.
35

Ponieważ jednak przedewszystkiem wolał on nic nie robić, zsuwał się więc coraz niżej po pochyłości, po której pchały go lenistwo i wady, a która kończy się zwykle nie słomą więzienną, gdyż dzisiejsze więzienia amerykańskie jej nie posiadają, ale robotami przymusowemi, co dla ludzi pokroju Boba jest o wiele gorsze.
Pan Bob Barden dnia tego był w bardzo złym humorze.
Od rana spotykały go same przeciwności losu. Najpierw właściciel mieszkania, człowiek najwidoczniej brutalny, wyrzucił go na ulicę, dokuczyło mu bowiem nie pobierać nigdy zapłaty za nędzny pokoik. Z wielkim trudem Bob otrzymał pozwolenie zabrania swych ruchomości, składających się z trzech kołnierzyków, dwóch dziurawych chustek do nosa i grzebyka z połamanemi zębami.
Potem napróżno oczekiwał na naznaczonem rendez-vous jednego z najlepszych swych przyjaciół, Izaaka Hands‘a, mającego mu przynieść należną mu część ze sprzedaży roweru, znalezionego zupełnie osamotnionego przedwczoraj, na rogu ulicy.
A wreszcie kroki, poczynione z rozpaczy w celu pożyczenia jednego dolara od jednego również serdecznego znajomego, zawiodły na całej linji.
O zwróceniu się zaś do Sama Smillinga nie warto nawet myśleć. Po nieudaniu się próby wydobycia od Dżima Bardena drugiej połowy bransoletki koralowej, Sam Smilling, mimo iż Bob o mały włos nie pogruchotał sobie kości podczas swej niefortunnej misji, wyrzucił chłopca za drzwi a Bob zanadto obawiał się straszliwego szewca, by pokazywać się mu znów na oczy. W skutek tych niepowodzeń około godziny jedenastej Bob znajdował się w szynku bardzo podejrzanym i siedząc przed szklanką alkoholu, wydanego mu im kredyt, apatyczny i zniechęcony, przysłuchiwał się jednem uchem roz-