Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/40

Ta strona została skorygowana.
36

mowie, prowadzonej w żargonie przez trzech rzezimieszków, bliżej mu znanych.
— Więc to banda Sama Smillinga znowu się odznaczyła? Wspaniała rzecz! — szepnął młodzieniec chudy i blady. — Zapewne wiesz szczegóły, Wilsonie?
— Tak, — odpowiedział Wilson, człek czerwony i dobrze odżywiony. — To Sam, który obmyślił wszystko.
— Ach, on zawsze, mądry i dowcipny, ten szewc, — zachwycał się trzeci z towarzystwa, Mulat.
— To należy mu przyznać, — zgodził się Wilson. — Zna się na rzeczy a rzecz warta była roboty... Stary Sam kierował wszystkiem razem z Paddy’m i Chińczykiem, jako swymi adjutantami. Wynajęli oni sklep za jubilerem. Jacek, siostrzeniec starego Sama, urządził tam zakład fryzjerski. To dopiero pomysł! Bo klijenci, rzecz naturalna, to byli sami z bandy; wchodzili, wychodzili i nikt się temu nie dziwił. I tak wreszcie przedziurawili mur od swojej piwnicy do piwnicy jubilera. Stróż był w porozumieniu, obiecali mu tysiąc dolarów, pozwolił się związać i zakneblować. Co nie przeszkadza, że przed opuszczeniem lokalu wsadzili mu majcher pod żebro, aby go nie wzięła czasem chęć gadać... O, tak! można powiedzieć, że on zna się na swojem rzemiośle, Sam Smilling. Pamiętacie, jak on oszukał doktorów i powiedzieli o nim, że jest klep... keloto... keltoman czy jak to! Koniec końców, zabrali biżuterji więcej jak na czterdzieści tysięcy dolarów.
— Psia mać! to sztuka! — zawołał zachwycony Bob Barden. — Coś takiego przydałoby się mnie bardzo.
— Iii.. masz dobry gust, nie mogę ci zaprzeczyć, ale do takich rzeczy należy mieć więcej nerwów, niż ty, chłopaczku, — powiedział z pogardą Wilson. Bob wyszedł za nimi, ale pozwolił im się wyprzedzić. Czuł się bowiem głęboko