zraniony tonem pogardliwym Wilsona i nie chciało mi się żyć na świecie tak bez grosza przy duszy.
Wkrótce jednak poszedł żwawiej, skierowując się na plac sąsiedni, gdzie zgromadziła się liczna ciżba ludzi. Tego poranku bowiem rozgrywano turniej sportowy, którego rezultaty, w miarę, jak nadchodziły, były ogłaszane olbrzymiemi literami przed biurem agencji:
Bob zmieszał się z tłumem, przybierając wygląd spacerowicza, przechadzającego się powolnie.
Wreszcie zbliżając się do grupy publiczności, bardziej w tem miejscu stłoczonej, stanął obok jednego z gapiów, o wyglądzie prowincjonalnym i bardzo naiwnym. Nie zwrócił on najmniejszej uwagi na podejrzane indywiduum, które stanęło przy nim, cały pochłonięty oczekiwaniem rezultatów sportowych, które agencja ogłaszała. Z kieszeni jego kamizelki zwieszał się piękny łańcuszek od zegarka, zakończony ciężkim złotym medalem.
Bob rozejrzał się w prawo i w lewo i zbliżył się jeszcze bardziej.
W tejże chwili Dżim Barden, wypuszczony na wolność dzięki interwencji Flory Travis, znalazł się również na placu.
Nagle zadrżał i wlepił wzrok przed siebie. Rzucając bowiem okiem na tłum zgromadzony, ujrzał tam swego syna.
Syn jego! Zapewne Dżim zdawał sobie dobrze sprawę, że Bob nie zginał wówczas, gdy on wyrzucił go przez okienko w murze celi. Obecnie Dżim był spokojny i widząc Boba, doznał pewnego wzruszenia, które jednak minęło szybko ma myśl, jakiemu dziwnemu zajęciu oddawał się tutaj jego syn.
Obserwował go chwilą, potem, skradając się, stanął tuż poza nim.
Bob nie zauważył tego: jego obecne zajęcie pochłaniało wszystkie jego zdolności i zmysły. Niby to nie Patrząc wcale,
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/41
Ta strona została skorygowana.
37