Oglądnąwszy się, poznał Maksa Lamara w towarzystwie dwóch policjantów. Na ręce jego, trzymającej żelaznym uściskiem syna za kołnierz, krwawy wieniec Koła Czerwonego odmierzał jego wściekły szał.
Pogoń przybliżała się.
Najwyższym wysiłkiem, pchając Boba jeszcze silniej, zdyszany Dżim przyspieszył biegu. Zagłębił się teraz w pusty zaułek, pobiegł jeszcze około stu metrów i skręcił w ścieżkę wąską i ciemną.
Tu pobiegł do wysokiego parkanu, okalającego puste place, zarzucone starem drzewem. Na rogu parkanu Dżim zatrzymał się. Pogoni jeszcze nie było widać. Wówczas schwycił wystający kół w parkanie, wyciągnął go bez wielkiego wysiłku, prześliznął się z Bobem przez otwór w ten sposób uczyniony i złożył kół na swoje miejsce.
Wówczas, biorąc syna znów za kołnierz, ukrył się razem z nim między starym baniakiem do prania bielizny a dwiema beczkami, ustawionemi jedna na drugiej. Z dachu jednej szopy, przylegającej do pustych placów, chłopak w łachmanach obserwował z ciekawością przebieg całego zdarzenia.
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/43
Ta strona została skorygowana.
39