W kryjówce swej Dżim z synem przykucnęli nieruchomo, wstrzymując nawet oddech.
Wkrótce rozległy się w aleji przyspieszone kroki Maksa Lamara i dwóch agentów policyjnych.
Dżim wsłuchiwał się, gotów do skoku, zdecydowany wałczyć aż do śmierci.
Pogoń przeszła nie podejrzewając wcale, że ci, których poszukują, znajdują się w oddaleniu paru metrów, z drugiej strony parkanu, tak szczelnie zamkniętego. Stary Barden, wyciągając szyję, mógł przez szpary pomiędzy deskami, zobaczyć swoich wrogów.
Kiedy odgłos ich kroków zginął w oddaleniu, stary bandyta, ciągnąc za sobą Boba, wyszedł z kryjówki.
— No, było gorąco... — zaczął drwić młody rzezimieszek, zadowolony, iż jest w miejscu bezpiecznem.
Ale Dżim straszliwym gestem nakazał mu milczenie i pociągnął go ze sobą do wielkiego śmietnika, złożonego z resztek i łachmanów najrozmaitszego gatunku. Śmietnik, ten jednym bokiem opierał się o parkan.
Dżim nachylił się w prawym rogu i zaczął rozgarniać