Po chwili wyciągnął portfel, wyjął bilet wizytowy i nareślił na nim kilka słów ołówkiem.
Potem, podając bilet Jankowi, rzekł:
— Uważaj, chłopcze! Daję ci tutaj bardzo ważną misję. Pobiegniesz jak możesz najprędzej z tym biletem i oddasz to pierwszemu spotkanemu policjantowi. Zrozumiałeś?
— Lecę już, panie doktorze!
Maks Lamar wyciągnął jeszcze z kieszeni parę sztuk monety i wręczył malcowi.
Janek wziął nogi za pas.
Pozostawszy sam Maks Lamar chodził jakiś czas rozmyślając nad sytuacją.
Czekanie bezczynne irytowało go. Czy Dżim Barden, którego, niespodziewanym zbiegiem okoliczności, udało się mu odnaleźć ślady, nie skorzysta z tej przerwy, by znowu uciec? I, nie mogąc wytrzymać, wrócił do klapy, otworzył ją i odważnie zapuścił się w głąb czarnej czeluści.
Tymczasem Janek Mac Quaid siedząc na wysokim taborecie przed bufetem szynku, zamówił sobie z całą powagą szklankę grogu. Bilet Maksa Lamara spoczywał spokojnie w kieszeni chłopaka. Zamierzał on doręczyć go za chwilę. Tymczasem miał pragnienie, więc popijał. Zdawało mu się, że jest człowiekiem, że ma pieniądze, że był świadkiem niezwykłych wypadków, że obarczono go misją doniosłą, że ziemia nie była godną go nosić.
Dopiero gdy wypił swój alkohol i gdy majestatycznie zapłacił rachunek, wówczas opuścił szynk i udał się na poszukiwanie policjanta.
Niedaleko, bo na rogu ulicy. ujrzał aż dwóch, rozmawiających z ożywieniem.
— Mówię ci, że oni napewno skręcili na lewo, wychodząc z aleji, — mówił jeden do swego kolegi.
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/47
Ta strona została skorygowana.
43