— Hallo, — rzekł Janek, ciągnąc go za rękaw, czy chce pan coś zobaczyć?
— Policjant ze zdziwieniem przeczytał bilet:
dr. med. lekarz sądowy.
Proszę iść z tym chłopcem. Potrzebuję pomocy.
Policjanci, napotkani przez Janka, byli tymi samymi, którzy towarzyszyli Maksowi Lamarowi w jego pogoni. Nie pytając więc o nic więcej, pobiegli za Jankem na plac, ogrodowy parkanem.
Doktora już tam nie znaleźli, ale Janek wytłómaczył im tajemnicę kryjówki i pokazał klapę. Policjanci podnieśli ją i spuścili się w głąb po drabinie, przypuszczając słusznie, że doktór ich tam wyprzedził. Ale nie pozwolili Jankowi, który pałał chęcią doznania niezwykłych przygód, towarzyszyć im do nieznanej czeluści.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Kiedy stary Barden opuścił nad swoją głową klapę, popchnął Boba, trzymanego wciąż żelazną dłonią, na ziemię, w głąb po drabinie.
Bob znalazłszy się w tej nieznanej studni, w nieprzeniknionych ciemnościach, na drabinie, trzeszczącej mu pod nogami, był przerażony bardziej, niż kiedykolwiek i słuchał ulegle.
Drabina prowadziła do wąskiej piwnicy, skąpo oświetlonej przez małą szybkę u góry. Za piwnicą otwierał się siasny kurytarz, prowadzący do drugiej piwnicy, napełnionej odpadkami wszelkiego rodzaju i pustemi flaszkami. Dżim obracał i się tu ze znajomością terenu, gdyż odrzuciwszy kilka flaszek w kącie, natrafił na małe schodki, gdzie zaczął schodzić, pchając przed sobą syna. Po paru minutach podniósł w ścia-