Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/48

Ta strona została skorygowana.
44

— Hallo, — rzekł Janek, ciągnąc go za rękaw, czy chce pan coś zobaczyć?
— Policjant ze zdziwieniem przeczytał bilet:

MAKS LAMAR
dr. med. lekarz sądowy.
Proszę iść z tym chłopcem. Potrzebuję pomocy.

Policjanci, napotkani przez Janka, byli tymi samymi, którzy towarzyszyli Maksowi Lamarowi w jego pogoni. Nie pytając więc o nic więcej, pobiegli za Jankem na plac, ogrodowy parkanem.
Doktora już tam nie znaleźli, ale Janek wytłómaczył im tajemnicę kryjówki i pokazał klapę. Policjanci podnieśli ją i spuścili się w głąb po drabinie, przypuszczając słusznie, że doktór ich tam wyprzedził. Ale nie pozwolili Jankowi, który pałał chęcią doznania niezwykłych przygód, towarzyszyć im do nieznanej czeluści.

Kiedy stary Barden opuścił nad swoją głową klapę, popchnął Boba, trzymanego wciąż żelazną dłonią, na ziemię, w głąb po drabinie.
Bob znalazłszy się w tej nieznanej studni, w nieprzeniknionych ciemnościach, na drabinie, trzeszczącej mu pod nogami, był przerażony bardziej, niż kiedykolwiek i słuchał ulegle.
Drabina prowadziła do wąskiej piwnicy, skąpo oświetlonej przez małą szybkę u góry. Za piwnicą otwierał się siasny kurytarz, prowadzący do drugiej piwnicy, napełnionej odpadkami wszelkiego rodzaju i pustemi flaszkami. Dżim obracał i się tu ze znajomością terenu, gdyż odrzuciwszy kilka flaszek w kącie, natrafił na małe schodki, gdzie zaczął schodzić, pchając przed sobą syna. Po paru minutach podniósł w ścia-