Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/49

Ta strona została skorygowana.
45

nie klapę i zaciągnął tam Boba ze sobą. Znaleźli się teraz w małej izbie, oświetlonej ponurem światłem brudnego okienka. Za całe umeblowanie były tu stary kredens, stół z desek i dwa nadłamane krzesła, wyplatane słomą.
Dzim Barden opuścił klapę.
Niemiłosierny, zwrócił się teraz do syna:
— Ty! Ty jesteś bandytą! Tak, otom się z ciebie dochował pociechy! — warczał głosem zduszonym ze wściekłości. — A dlaczego? Przecie nigdy ci na niczem nie zbywało! Otaczałem ciebie opieką i staraniem od lat dziecinnych! Strzegłem ciebie od tego! Miałeś wszystko, czego ja nie miałem! Ach, istoty takie, jak ty, nie mają prawa do życia!
Bob przerażony nie odzywał się. Ojciec popchnął go brutalnie i zdyszany, z twarzą wykrzywioną konwulsyjni, zamilkł na chwilę.
Potem, jakby po namyśle, zbliżył się znów do syna, schwycił go za ramię i wepchnął do izby sąsiedniej. Był to pokoik jeszcze mniejszy. Znajdowało się tam stare łóżko żelazne, stołek z połamanem siedzeniem i mała szafka, na której stała miednica i dzbanek nadszczerbiony. Na ścianie, obok podartego oleodruku wisiał brudny ręcznik, zasłaniający kurek od gazu.
Gwałtownym ruchem Dżim rzucił syna swego na łóżko i potrząsnął nad nim, jak maczugą, swą potężną pięścią. Chcąc zasłonić się przed ciosami, jakie czuł, że się zbliżają, podniósł Bob obie ręce na wysokość twarzy, ale stary Barden uspokoił się najwyższym wysiłkiem. Nie ruszając syna, opuścił swe maczugi, poczem wyszedł do pierwszej izby i usiadł przed stołem, oparłszy głowę w dłoniach.
— To ci dopiero heca! Ależ ja mam pecha, — mruczał do siebie Bob, widząc że jest sam. Ale tu pocieszał się tem, że