pierś. Udało mu się: roziegł się strzał i Dżim Barden upadł nawznak, z rozkrzyżowanemi ramionami.
Maks Lamar nachylony nad ciałem młodego Bardena, które zsunęło się na ziemię, czynił wszystkie możliwe wysiłki w celu przywrócenia młodzieńcowi życia. Napróżno, gdyż śmierć zrobiła już swoje.
Następnie lekarz pochylił się nad ciałem Dżimia. Ale i ten już nie oddychał. Kula przeszyła serce.
Maks Lamar wstał. Przez chwilę wpatrywał się w lezące obok siebie zwłoki ojca i syna.
— Nie żyją obydwaj, — powiedział głośno. — A z ich śmiercią kończy się istnienie przeklętego znaku Czerwonego Koła...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Tragiczny koniec Dżima Bardena i jego syna wywołał wśród publiczności wielkie wyrażenie.
Maks Lamar starał się ukryć przed prasą rolę, jaką odegrał w tej sprawie. Ale napróżno. Jego przenikliwość i odwaga, których złożył świetne dowody, zrobiły mu zasłużoną sławę.
Doktor jednakże, przemęczony raportami i zeznaniami, jakich wciąż żądano od niego, czuł potrzebę rozrywki i widywania rzeczy pięknych po tych przejściach tragicznych. Wówczas to przypomniał sobie — ale czyż istotnie zapomniał o tem choć na chwilę? — obietnicę swoją, daną Florze Travis l jej matce złożenia im wizyty.
Pewnego więc popołudnia, w dwu lub trzy dni po śmierci Bardenów, wybrał się w kierunku Blanc-Castel’u.
Pogoda była piękna, Maks Lamar szedł powoli, uważając, że godzina jest zbyt wczesna na wizytę.
Wchodząc na duży plac, zauważył auto, stojące niedaleko. Mimowolnie rzucił nań okiem, lecz wzrok jego jak przy-