Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/58

Ta strona została skorygowana.
54

się jej robiło wrażenie osoby niespokojnej, niezdecydowanej, osoby, która przyszła, by spełnić jakiś czyn, a widzi, że w danych okolicznościach nie znajduje koniecznej pomocy.
Wreszcie wstała i spiesznie podeszła do drzwi, któremi wprowadził ją Larkin. W chwili, gdy miała ująć klamkę, zatrzymała się, znów niezdecydowana. Czy wyjdzie? Czy też będzie trwała przy swem przedsięwzięciu? Wahała się. Dwa razy wyciągnęła rękę w kierunku klamki. Dwa razy odwracała się od drzwi. A jednak wyjdzie. Wypadek zadecydował. Tuż obok niej zasłona z zielonego aksamitu zasłaniała część muru naprzeciw okna i zasłonę tę, wiedziona ciekawością, uchyliła cokolwiek.
Za firanką ujrzała drzwi zamknięte — drzwi metalowe, wysokie na dwa metry i podobne zupełnie do drzwiczek od kasy ogniotrwałej, z jej zamkami, przedziałami i guzikami.
Kobieta zawoalowana stała nieruchomo i — rzecz dziwna — nie przypatrywała się bynajmniej drzwiom żelaznym... Nie, przyglądała się uważnie swej ręce, ręce prawej, zaciśniętej kurczowo na firance, a na której ukazywało się lekkie zaróżowienie w kształcie koła.
Tajemnicza osoba zaczęła trząść się konwulsyjnie, drżeniem dziwnem, zmniejszającem się w miarę tego, jak zjawisko, które przerażało, stawało się bardziej wyraźne. Znak się uwydatniał. Barwa różowa ściemniała, stała się czerwoną, potem szkarłatną, krwawą.
—Tak — tak, szepnęła do siebie nieznajoma, jakby odpowiadając jakiemuś wewnętrznemu głosowi, — tak. będę działała... Nie mogę nie działać...
Jeszcze przebiegł ją dreszcz, może dreszcz ostatniego buntu przeciwko utajonej mocy, która zmuszała ją do działania. I, nagle, ucichła, opanowana spokojem głębokim i stanowczym...