Nachyliła się, badając mechanizm drzwi i przedziałek, ale rychło zdała sobie sprawę, że były one zamknięte hermetycznie, bez możliwości otwarcia. Opuściła zieloną firankę i powoli przeszła się dookoła pokoju, będąc do tego stopnia panią siebie, że usiadła na fotelu skórzanym i pogrążyła się w myślach.
Po chwili wstała. Pian jej był gotów.
Takież same ciężkie zielone firanki jak na drzwiach żelaznych, opadały w oknach.
Z zimną krwią stwierdziła, że otulając się firanką staje się niewidzialną, że nic w pokoju nie zdradza jej obecności.
W tejże chwili cierpki głos dał się słyszeć z sąsiedniej poczekalni. Zbliżyły się kroki. Jakaś ręka ujęła za klamkę drzwi do gabinetu.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Zakład, nazywany przez Karola Baumana jego bankiem, miał początki bardzo skromne. Umysł złośliwie usposobiony napewno nazwałby je nawet podejrzanemi. Obecnie bank ten zajmował całe pierwsze piętro kamienicy o majestatycznym wyglądzie.
Karol Bauman nazywał siebie przemysłowcem i bankierem, gdyby jednakże był choć trochę szczerym, piękne te przymiotniki zamieniłby na swych biletach wizytowych jednem słowem: „Lichwiarz“.
Bo był on lichwiarzem w całem tego słowa znaczeniu, we wszystkich rodzajach i odmianach. Dostarczał pieniędzy za cenę przerażającą przemysłowcom, znajdującym się chwilowo w kłopocie i młodym ludziom bogatym, nie gardząc przytem brudną spekulacją i skromnym zarobkiem z pożyczek na termin tygodniowy.
W dzielnicach gęsto zaludnionych, gdzie zarzucił sieć swych operacyj, nie było ulicy ani prawie domu, gdzieby nie