Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/59

Ta strona została skorygowana.
55

Nachyliła się, badając mechanizm drzwi i przedziałek, ale rychło zdała sobie sprawę, że były one zamknięte hermetycznie, bez możliwości otwarcia. Opuściła zieloną firankę i powoli przeszła się dookoła pokoju, będąc do tego stopnia panią siebie, że usiadła na fotelu skórzanym i pogrążyła się w myślach.
Po chwili wstała. Pian jej był gotów.
Takież same ciężkie zielone firanki jak na drzwiach żelaznych, opadały w oknach.
Z zimną krwią stwierdziła, że otulając się firanką staje się niewidzialną, że nic w pokoju nie zdradza jej obecności.
W tejże chwili cierpki głos dał się słyszeć z sąsiedniej poczekalni. Zbliżyły się kroki. Jakaś ręka ujęła za klamkę drzwi do gabinetu.

Zakład, nazywany przez Karola Baumana jego bankiem, miał początki bardzo skromne. Umysł złośliwie usposobiony napewno nazwałby je nawet podejrzanemi. Obecnie bank ten zajmował całe pierwsze piętro kamienicy o majestatycznym wyglądzie.
Karol Bauman nazywał siebie przemysłowcem i bankierem, gdyby jednakże był choć trochę szczerym, piękne te przymiotniki zamieniłby na swych biletach wizytowych jednem słowem: „Lichwiarz“.
Bo był on lichwiarzem w całem tego słowa znaczeniu, we wszystkich rodzajach i odmianach. Dostarczał pieniędzy za cenę przerażającą przemysłowcom, znajdującym się chwilowo w kłopocie i młodym ludziom bogatym, nie gardząc przytem brudną spekulacją i skromnym zarobkiem z pożyczek na termin tygodniowy.
W dzielnicach gęsto zaludnionych, gdzie zarzucił sieć swych operacyj, nie było ulicy ani prawie domu, gdzieby nie