nie zauważył tego. Sekretne drzwi otworzyły się, ukazując wgłębienie, rodzaj alkowy w murze bez okna, z wszystkich stron opancerzonej stalą. Ściany wypełnione były przegródkami i szufladami, w których znajdowały się teki ponumerowane.
Pan Bauman dotknął kontaktu i światło elektryczne zalało szafę opancerzoną. Wówczas wszedł do środka schowka, wyciągnął z przegrody olbrzymią tekę z etykietą: „Pokwitowania“ i wyniósł ją do gabinetu, kładąc na swojem biurku. Potem wrócił znów do alkowy, przymknął za sobą drzwi do połowy i zaczął uważnie przeglądać zawartość szuflad.
Zza zielonej firanki koło okna wysunęła się postać kobieca, osłonięta czarnemi welonami i przeszła cicho, bez najmniejszego hałasu...
Karol Bauman w swojej szafie-skarbcu, pracował, bardzo zaabsorbowany...
W dużym pokoju, służącym za wspólne biurko kilku urzędników banku Baumana pracowało z wielką gorliwością, wzmożoną jeszcze od chwili, gdy usłyszeli cierpki, chrypliwy głos swego szefa, rozmawiającego po powrocie z Larkinem.
Jeden z urzędników, siedzący przy biurku, najbardziej zbliżonem do gabinetu dyrektora, od kilku minut zdawał się być zajęty jakąś myślą dokuczliwą. Wreszcie położył pióro i zaczął nasłuchiwać.
Za parę chwil zawołał swego sąsiada:
— Panie Jarvis! Chodźno pan tutaj!... Czy nie słyszy pan nic?
— A co, panie Grant?
— Krzyki — krzyki oddalone — zduszone — o... o... i głuche uderzenie... O, słyszy pan?
— Ach, tak, tak, istotnie!... To dziwne.
— To tak, jakby z gabinetu szefa...
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/61
Ta strona została skorygowana.
57