Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/73

Ta strona została skorygowana.
69

Auto było puste.
Zdziwiony głos spytał:
— Czego panowie chcecie tutaj?
Był to szofer. Rozparty wygodnie na siedzeniu swem najwidoczniej zamierzał przespać się trochę i zły był, że zbudzono go z pierwszych taktów drzemki.
— Wilson! — ryknął przeraźliwie Bauman, pełen odwagi wobec braku niebezpieczeństwa, — co ty tu robisz? Co to ma znaczyć?
— Jakto? Co to ma znaczyć? to ja zapytam pana o to, panie Bauman? — zaprotestował żywo Wilson, odznaczający się charakterem gniewliwym i niepodległym.
— Co ty mówisz? Jak się ośmielasz? Pozwalasz sobie drwić ze mnie! Ach, ale to nie pójdzie tak gładko! Będziesz zmuszony wytłómaczyć się! — krzyczał lichwiarz w pasji.
— O nie! Ze mną żadnych scen! Wymawiam to sobie. Może pan sobie pozwolić na takie gadanie ze swoimi urzędnikami, ale nie ze mną. Trzeba wiedzieć, czego się chce! Już to nie jest bardzo zajmujące dla mnie obwozić jakieś głupie dziewczęta, które mi pan przysyła!
— Ja? Ja przysłałem jakaś dziewczynę? — wyjąkał Bauman zaskoczony.
— Tak, z biletem pana.. Z tym biletem... Musiałem słuchać.
Wilson, dotknięty do żywego w swej szoferskiej godności, zlazł z siedzenia, poszukał po kieszeniach, i wyciągnął bilet, na którym Bauman, Allen i Lamar mogli przeczytać:

KAROL BAUMAN
Wydaje rozkaz mojemu szoferowi, by zawiózł oddawczynię niniejszego tam, gdzie ona zażąda.

— Kto wręczył panu ten bilet, — spytał Allen.