Larkin usłuchał i Mary, w raz z innymi, musiała opuścić bank.
— Zwariuję! zwariuję chyba! — jęczał Bauman.
Chwycił kapelusz i pospieszył do dyrekcji policji, by poinformować o swem nowem nieszczęściu Randolfa Allena i Maksa Lamara.
∗
∗ ∗ |
Po powrocie do Blanc-Castel Mary poszła prosto do pokoju Flory.
Stara przyjaciółka, nie mówiąc ani słowa, pokazała młodej dziewczynie pokwitowanie nawpół spalono i podpisane „Peterson“, które znalazła w kominku.
Flora wzięła papier, spojrzała nań, zadrżała i nie mogła wydobyć ze siebie ani słowa. Ruchem przygnębionym rzuciła papier zmięty do wazonu japońskiego, stojącego na kominku. Oczy jej, smutne i niespokojne, spotkały się ze wzrokiem poczciwej Mary.
— Byłam u tego lichwiarza, którego... który... no, który padł ofiarą kradzieży, — powiedziała piastunka głucho. — Chciałam się z nim widzieć, wydrzeć od niego więcej szczegółów i dowiedzieć się, czego należy się obawiać. Floreczko moja, dziecino, dlaczego to uczyniłaś?
Mary wyjąkała to z trudnością i oparła na fotel, kryjąc twarz w dłoniach. Flora zbliżyła się do niej i objęła ją czule za szyję.
— Mary, moja dobra Mary, nie płacz, błagam cię... Pogadajmy ze sobą rozsądnie. No, powiedz sama, czy jest co złego w tem, co zrobiłam?... Tak, to ja okradłam Karola Baumana. To ja... lub raczej nie... to nie jest Flora Travis, twoja Floreczka, dziecina ukochana. To zupełnie inna kobieta, energiczna, zdecydowana, czynna i zręczna, kobieta pomysłowa i bez skrupułów, która stała się mną...