Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/85

Ta strona została skorygowana.
81

— Dziecino moja, co chcesz przez to powiedzieć?
— Nie, ja nie mogę wytłómaczyć ci tego...
Flora, z oczami, utkwionemi nieruchomo w jeden punkt, zdawała się pytać siebie i odpowiadać samej sobie:
— Przez pokojową moją słyszałam wciąż o tym biednym Jobie Petersonie, uczciwym człowieku, obarczonym liczną rodziną, a nie mogącym wyswobodzić się ze szponów lichwiarza, znanego mi z nawiska. Wówczas wpadłam na myśl przyjścia biedakowi z pomocą. I pomyślałam o wydobyciu pokwitowania... To nie byt projekt, rozumiesz Mary, była to myśl przelotna, chimeryczna, jedna z tych, nad któremi człowiek nie zastanawia się, wiedząc, że się ich nie spełni nigdy... A potem nagle, wczoraj, spełniłam to. Wola, różna od mojej zwykłej, chwyciła mnie, popchnęła mię do działania.
— I ty popełniłaś czyn karygodny, ty ukradłaś, ty o mały włos nie byłaś przyczyną śmierci człowieka, — szepnęła piastunka. — Ty, moja ukochana Floreczka, ty mogłaś to uczynić?...
— Ja — lub ta druga, — rzekła panna Travis, kręcąc główką.
— Mówiłam ci przecie, że to nie byłam ja. A zresztą, zabić człowieka takiego, jak Bauman, nie wydawało mi się wcale zbrodnią, — dodała z zupełnie zimną krwią. — Wychodząc z banku, wzięłam jego samochód i przez całą godzinę kazałam wozić się po mieście, by zmylić pogonie... Auto zatrzymałam przed parkiem, wysiadłam i w aleji spotkałam doktora Lamara...
Flora zatrzymała się chwilę i ciszej dodała:
— A on popatrzył na moją prawę rękę...
— Twoją rękę? Cóż takiego jest na twej ręce, — krzyknęła Mary, przerażona, nie panując nad sobą.