Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/89

Ta strona została skorygowana.
85

tel, a raczej dom zajezdny. Kiedy tam przybyliśmy, pani Travis była już bardzo cierpiąca. Trzeba ją było podtrzymywać w drodze i wnieść na rękach do zajazdu.
Z sali ogólnej wiodły schody na pierwsze piętro, do pokojów oddzielnych. Na dole zaś kilku mężczyzn piło i rozmawiało z wielkiem ożywieniem. Między nimi znajdował się Jake, właściciel hotelu, oraz drugi człowiek trzydziestoletni o wyglądzie energicznym i szorstkim, który odzywał się rzadko, ale gdy mówił, słuchano go z szacunkiem. Nazywał się Dżim Barden.
— Człowiek, którego poznałam w przytułku, który się zabił? — zawołała Flora.
— Tak, ten sam. Znajdował się on z swoją młodą żoną już od kilku tygodni w miasteczku. Pan Travis dopomógł mi wnieść żonę swą do pokoju na pierwszem piętrze i zszedł na dół, by omówić ostatnie szczegóły ekspedycji. Prawie wszyscy górnicy, znajdujący się w miasteczku, mieli mu towarzyszyć, by odrazu wejść w posiadanie nowej kopalni, położonej dość daleko w górach.
Górnicy udali się w drogę dość wesoło. P. Travis szedł na czele oddziału. W chwili rozstania, pani Travis poprosiła mnie o przeniesienie jej na fotel, stojący pod oknem, by jeszcze mogła dawać znaki oddalającemu się mężowi. Wzruszenie, jakiego wówczas przy rozłączeniu się doznała, wpłynęło zapewne na jej stan, gdyż tego samego dnia, około jedenastej wieczorem, oczekiwane dziecko przyszło na świat.
Zeszłam na dół. Jeke, właściciel zajazdu, był dobrym i bardzo uczynnym człowiekiem. Oznajmiłam mu nowinę o przyjściu na świat dziecka i zażądałam, by uwiadomiono o tem p. Travisa.
— No, no, — rzekł Jake, jak to się czasem dziwnie składa na tym świecie! — Żona Dżima Bardena również urodziła