dziej wydętej; koło krwi, możnaby powiedzieć. Dżim przyglądał mu się długo, długo z szybko zmieniającym się wyrazem twarzy, skurczającym jego rysy, z wyrazem wściekłości, nienawiści, rozpaczy, rezygnacji dzikiej. Oczy jego napełniły się tym czerwonym kołem dziwacznym, tą małą geometryczną figurą zagadkową, zdającą się mu mówić tyle rzeczy strasznych i bolesnych. I nagle cierpienie jego doszło do takiego napięcia, że zamknął gwałtownie drzwiczki szafki i odwrócił się.
Ale nie zrobił nawet czterech kroków wstecz, gdy zadrżał, dusząc w sobie okrzyk przerażenia.
Naprzeciw niego, na ścianie, pomiędzy szafką a kratą, było czerwone koło.
Nie wahał się ani sekundy przyjmując jako pewnik myśl, zalewającą mu mózg. Koło, które widział, było to samo, jakie narysował.
Dwoma susami znalazł się przy szafce i otworzył ją: pierwsze koło było wewnątrz.
Więc to drugie?... Koło, wyskakujące na gołej ścianie?... Odwrócił głowę i patrzał w bok, trzęsąc się cały, z nadzieją, że już nie ujrzy znaku i z pewnością głęboką, że przecież ono zostanie.
Zobaczył je.
Zobaczył. Wzrok jego zdawał się być do niego przygwożdżony. Drugie koło było obrazem pierwszego... a jednocześnie różniło się... W czem?... W czem?... Ta sama wielkość, tenże wygląd, ten połysk krwawy... a jednak...
Podstępnemi krokami, cichaczem, Dżim zbliżył się posuwając się wzdłuż ściany i nagle rzucił się gwałtownie z ręką otwartą.
Trzymał je! Zdusił je, jak dusi zwierzę szkodliwe. Zgładził je ze świata! Ach, co za ulga!
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/9
Ta strona została skorygowana.