— Jest to żona tego Dżima Bardena, który poszedł na wyprawę z panem Travis. Oddaję pani pod opiekę ją i jej dziecko.
Młoda kobieta, wyciągnięta na fotelu, wydawała im się bardzo słaba. Służąca jej robiła wszystko, co można, koło położnicy, a dziecko jej położyła w pośpiechu na łóżku, obok pani Travis, leżącej nieruchomie, z zamkniętemi oczami.
A ja tymczasem chodziłam po pokoju z dzieckiem mych państwa na ręku, nasłuchując z przerażeniem odgłosów bitwy, wciąż się zbliżającej.
Zacięty bój trwał cały ranek, ale wreszcie nasza słaba obrona zaczęła ulegać przeważnym siłom napastników. Nagle żywe strzelanie rozległo się poza plecami bandytów.
— Byli to górnicy, prowadzeni pod wodzą p. Travis i Dżima Bardena. Widziałam przez okno, jak p. Travis zabił jednego rozbójnika, następnie jak walczył ze Slimem Bobem, wodzem opryszków, ale ten był straszliwym przeciwnikiem: gwałtownym rzutem ciała uwolnił się z duszącego uścisku rąk p. Travis, który zachwiał się i padł, trfiony kulą rewolwerową.
Zdusiłam w sobie okrzyk przerażenia i oddaliłam się od okna. Na stole, pośrodku pokoju, stała otwarta duża waliza, w której leżały ciepłe, wełniane ubrania, tworzące miękkie posłanie. Pospiesznie położyłam tam dziecko, a sama ze służącą zbiegłam na dół. Gdy wychodziłam z pokoju, zdawało mi się, że żona Dżima Bardena powstała z fotela, ale zbyt byłam przejęta nieszczęściem, jakie spotkało mego pana, by na to zwrócić uwagę. Od czasu do czasu odzywały się jeszcze pojedyncze strzały. Napastnicy w rozsypce uciekali, a brama zajazdu była szeroko otwarta. Wybiegłam na dwór szukać ciała pana Travis. Znalazłam je niebawem i uklękłam
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/91
Ta strona została skorygowana.
87