Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/92

Ta strona została skorygowana.
88

przy niem. Zginął na miejscu, a ja wzruszona i zrozpaczona, łkałam głośno, kryjąc twarz w dłoniach.
Niestety, zostałam tam przy zwłokach zbyt długo, nie mając pojęcia o tem, co się dzieje dokoła mnie. Wreszcie przyszła mi na myśl chora, pozostawiona bez opieki w pokoju, wstałam z klęczek i znębiona, powoli, wróciłam do zajazdu.
— Pan Travis nie żyje, — powiedziałam Jake’owi.
— Wielu porządnych ludzi straciło dziś życie, odrzekł, kiwając smutnie głową. Ale co mnie najbardziej martwi, to ta biedna żona Dżima.
— Jakto? Dlaczego?
— Tak, śmierć ją dosięgła tam, na górze, w waszym pokoju. Kula, wpadając przez okno, zabiła ja na miejscu. Dżim rozpacza jak warjat. Zabrał swoje dziecko i uciekł z nim, nie wiadomo dokąd. Wyjechał konno, z niemowlęciem na reku.
— Zabrał swoje dziecko! zawołałam, tknięta strasznem przeczuciem.
Nie pamiętam, jak wbiegłam na schody i znalazłam się w pokoju.
Piastunka, wstrząśnięta okropnem wspomnieniem, jęknęła głucho i zamilkła, jakby wahając się, czy, mówić dalej. Ale Flora zawołała rozkazująco:
— Mary! błagam cie! Mów dalej! Prędzej!
— W pokoju, — opowiadała Mary nie patrząc na Florę, — tragiczny obraz rzucił mi się w oczy. Żona Dżima Bardena, cala zalana krwią, leżała martwa na fotelu pod oknem, gdzie ją położono... Ale co mnie uderzyło, co mnie przeraziło, to fakt, że waliza, gdzie położyłam dziecko, państwa Travis, była próżna. Zrozumiałam, że stało się to, co podejrzywałam odrazu... Dżim Barden, widząc dziecko, leżące w otwartej walizie, na stole, obok ciała swej żony, pomyślał że to jego