Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/93

Ta strona została skorygowana.
89

dziecko i zabrał je... Rzuciłam się na łóżko, gdzie pani Travis spała ciężkim snem, którego hałas bitwy nie zdołał przerwać. Obok niej, na miejscu, gdzie położyła je służąca, dziecko słabo wywijało rączkami. Było to tamte dziecko. Dziecko kobiety, leżącej martwo na fotelu. Było to dziecko Dżima Bardena, dziewczynka. A pani Travis urodziła chłopca...
— Mary, Mary, co chcesz przez to powiedzieć? — drżącym, wzruszonym głosem spytała Flora.
— Cóż ja mogłam uczynić? — odpowiedziała piastunka, wstrząsana dreszczem wspomnień, jakie przeżywała obecnie nanowo. Dżim Barden uciekł z dzieckiem, o którem myślał, że jest jego i napewno nigdy się go nie odnajdzie. Pan Travis nie żył. Żona jego leżała tu, w łóżku, słaba, prawie konająca... Czyż mogłam dobić ją, mówiąc, że nie ma już dziecka? Wahałam się jednakże, kłamstwo jest tak wielkim ciężarem. Ale nagle, pani Travis poruszyła się i otworzyła oczy.
— Mary! zawołała słabym głosem. Podaj mi moje dziecko! I wyciągnęła ręce. Nie wahałam się dłużej. Nachyliłam się nad nią i na łonie jej położyłam dziecinę, która stała się jej pociechą i szczęściem, która jest jej córką ukochaną — ty Floro.
— Więc, — powoli, z wysiłkiem, wymówiła Flora, jak śmierć blada, — więc ja jestem dzieckiem...
Ale piastunka położyła jej rękę na ustach, nie dając dokończyć.
— Ty jesteś Florą Travis, córką pani Travis. Obowiązkiem naszym jest milczeć! Straszna tajemnica, którą ci odsłoniłam, musi nazawsze pozostać w sercach naszych. Powinnaś, Floro moja, myśleć teraz o twej matce. Rewelacja taka mogłaby ją zabić...
— Matka moja... tak, jest ona nią istotnie przez swe poświęcenie, przez szczęście, jakiem mnie otacza, — mówiła