Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/96

Ta strona została skorygowana.
92

— Floro, kochanie moje, to niemożliwe! — zawołała Mary przerażona. — W jaki sposób podejrzenia mogłyby się skierować na ciebie?
Flora lekceważąco wzruszyła ramionami.
— Tak, zapewne, że jest to niemożliwe!... Zresztą powiem ci otwarcie, Mary, że zdaje mi się, iż w razie skierowania się podejrzeń na mnie, odnalazłabym całe zuchwalstwo, całą moją energję, jakie towarzyszyły mi przy spełnianiu czynów, które możnaby mi zarzucić.. Czynów tych, przyznam ci się szczerze, nie żałuję; wcale nie! Podpadają one pod paragrafy pewne, to prawda, ale wierzę dalej, że popełniając je, zrobiłam dobrze...
— Dziecko kochane, nie wolno ci w ten sposób zapatrywać się na tę awanturę, szaloną i straszną, — błagała Mary. — Pomyśl, na co się narażasz. Jest to koszmar szalony, z którego wyszłaś cało, ale który należy odegnać nazawsze!
— Dobrze! Ale zapominasz, Mary, że mam na prawej ręce coś, co mi będzie zbyt często przypominało, czem ja jestem i jakie przekleństwo ciąży na mnie.
Przez chwilę panowało milczenie, potem młoda panienka odezwała się ze śmiechem nerwowym, co znów przerażała piastunkę:
— Wiesz, widzę teraz jasno, że urodziłam się, by pędzić żywot awanturniczy... Nie, nie, kochana nianiu, nie rób tej nieszczęśliwej miny. Skończone — a teraz staję się panną zupełnie rozsądną... Wracajmy do domu, dobrze?
I Flora, w towarzystwie Mary, wróciła do swego pokoju. Właśnie miała zamiar zmienić toaletę, gdy stara piastunka, spoglądająca w okno, odwróciła się z wyrazem przestrachu.
— Florciu, chodźno tutaj, zobacz, tam w aleji, doktór Lamar. Przychodzi widocznie do Blanc-Castel! Po co? Mój Bo-