niż poprzedniego dnia napływ publiczności… Przy kasie toczono formalną bitwę o bilety, tak, że policya musiała interweniować, bo w powietrzu zaczęły fruwać laski, damskie i męskie kapelusze i fałszywe włosy…
Każdy chciał zobaczyć wizję Trojga Oczu.
Tłum zapełnił szczelnie widownię… Ale spektakl nie rozpoczynał się… Niebo zaczęły przesłaniać chmury… Publiczność zawiedziona w swoich oczekiwaniach, zdenerwowana burzyła się i wyrażana swe niezadowolenie, rzucając pod adresem Massignaca we wrogim tonie:
— Massignac! Massignac! — skandowano.
Wyprostowany — stał w swojej klatce ze wzrokiem wlepionym w ekran… I on czekał na zjawisko, poprzedzające pojawienie się obrazów…
Nagle Massignac podniósł rękę… Lekkie chmury jęły przybierać jakieś określone kształty… Obrazy pojawiły się, ale zamglone… Zobaczyliśmy ulice prawie zupełnie puste z pozamykanymi sklepami… Ani jego człowieka we drzwiach lub przy oknie.
Niekiedy ukazywał się wózek, w którym jechało dwóch żandarmów w mundurach z czasów Rewolucyi. Z tyłu widać było księdza i mężczyznę w ciemnych pantalonach i białych pończochach.
Odosobniony obraz ukazał nam twarz i tors tego człowieka. Poznałem go… wszyscy widzowie, zgromadzeni w amfiteatrze poznali nalaną ciężką fizyognomię króla Ludwika XVI. Spoglądał on wzrokiem twardym i jakby osłupiałym. Ujrzeliśmy go, za chwilę na wielkim placu, otoczonym wieńcem armat i murem postaci w mundurach żołnierskich… Wstępował na stopnie szafotu. Nie miał na sobie szat zwierzchnich ani żabotu. Ksiądz podtrzymywał go, a czterech katów wyciągało ku niemu ręce, by go pochwycić…
Obrazy te nie wywołały takiego wrażenia, jakiego można by się spodziewać… Były zbyt
Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.