Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

Odetchnąłem, znalazłszy się na ulicy:
— Miejsce dla rannego! — ryczał jakiś wysoki drab z wygolony twarzą.
Dwóch mężczyzn spieszyło za nim, niosąc na rękach człowieka, któremu twarz przysłonięto paltem.
Ludzie ci wsiedli do automobilu, który zaraz odjechał.
W tej chwili poznałem twarz wygolonego draba i zrozumiałem, co znaczy ta cała scena… Domyśliłem się, kto był tym rannym, uwiezionym w samochodzie… Ten wysoki mężczyzna — to był Velmot — tylko bez brody i bez monokla!…
Wróciłem od razu do Enclos i uwiadomiłem o tem co się stało komisarza policyi, prowadzącego śledztwo w sprawie morderstwa Noela Dorgeroux.
Natychmiast zagwizdał na swych ludzi, którzy wskoczyli do auta. Było jednak już za późno. Drogę zatarasowała tak wielka ilość wehikułów, że samochód komisarza policyi musiał się zatrzymać…
W ten sposób wśród białego dnia, w obliczu zgromadzonych tłumów, w obecności całej kohorty policyantów i żandarmów — Velmot porwał wspólnika swej zbrodni a zarazem najzaciętszego wroga — Teodora Massignaca!…

——o——
Rozdział III.
Hallo! Hallo!

Tego samego dnia wieczorem, kiedy podniecony, zdenerwowany, rozmyślałem w moim mieszkaniu nad śmiałem porwaniom Massignaca, zadzwonił telefon.
Zdjąłem z widełek słuchawkę.
— Hallo!… kto mówi?…
Posłyszałem głos dziwnie drżący…
— Panie… panie… ja znalazłem…
Nie zrozumiałem i powtórzyłem zapytanie: