Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

łem już w najlepsze. Obudziłem się nazajutrz dość późno — mniej więcej koło południa. Spojrzenie rzucone na stół przekonało mnie odrazu, że w czasie mego snu do pokoju ktoś wchodził, albowiem na stole leżał kawałek świeżego chleba i stała karafka z napełnioną wodą.
Cela moja więzienna była bardzo szczupła. Światło dzienne wdzierało się poprzez spory otwór, wykrojony w drewnianej okiennicy. Otwór ten był na tyle duży, że mogłem stwierdzić, iż moje więzienie znajduje się na pagórku, u stóp którego szemrzą łagodne fale rzeki.
Większa część dnia upłynęła w ciszy i milczeniu. Nudziłem się straszliwie, nie wiedząc, co począć z sobą i głowiąc się nad tem bezskutecznie w jakim celu zwabiono mnie do tej dziury… Dopiero koło godz. 5-ej posłyszałem jakieś głosy, dochodzące do mnie z pod podłogi, a zatem z piwnicy. Nastawiałem pilnie uszu i zdało mi się kilkakrotnie, że poznaję głos Massignaca. Rozmowa ta ciągnęła się przeszło godzinę. Następnie ktoś zatrzymał się przed mojem oknem, wołając:
— Hej! wy tam! chodźcie tutaj i przygotujcie się!… To jest uparta bestya, która nie zechce nic powiedzieć, jeżeli się go nie zmusi!…
Był to ten sam elegancko ubrany drab, który wczoraj rozpychał tłum w Enclos, żądając, aby zrobiono miejsce dla rannego… To był we własnej osobie Velmot, wychudły, wygolony, — bez monokla — Velmot nikczemnik i brutal, kochany przez Beranżerę.
Dwaj mężczyźni, dwaj wspólnicy o posępnych, niesympatycznych fizyognomiach pospieszyli ku niemu.
Velmot mówił dalej:
— Zmuszę go! zmuszę to bydlę wstrętne!... Jakto? mam go w ręku, mogę z nim zrobić, co zechcę, a on zachowałby swój sekret?! Z gardła mu wyrwę!… Ale trzeba się spieszyć. Musimy z tem skończyć zanim noc zapadnie… Czyście przygotowani na wszystko?
Dwa potakujące pomruki dały się słyszeć.