Velmot zachichotał. Po chwili wsiadł do uwiązanej u pala łodzi. Jeden z jego wspólników odepchnął ją od brzegu. Velmot przywiązał do dwóch nadbrzeżnych trzcin gruby sznur, w środku którego przymocował żelazny haczyk!
— Zrobione — rzekł, powróciwszy na brzeg — już mi was nie potrzeba. Wsiądźcie do drugiej łodzi i oczekujcie mnie w remizie. Zjawię się tam za trzy lub cztery godziny, kiedy załatwię sprawę z Massignacem i rozmówię się — bardzo stanowczo — z naszym drugim więźniem… A potem w nogi!…
Odszedł ze swymi towarzyszami. Zobaczyłem go w dwadzieścia minut później. Usiadł przy małym stoliku trzcinowym ustawionym tuż przed oknem mego więzienia. Trzymał płachtę dziennika w ręku.
Położy gametę na stoliku i zapaliwszy cygaro, usiadł obrócony do mnie plecami. W chwili, kiedy się nieco przechylił na bok, zobaczyłem „Journal de Soir”. Wielkiemi literami wydrukowano sensacyjny tytuł:
Zadrżałem cały. A więc jednak!… Benjamin Prevotelle zdołał znaleźć rozwiązanie zagadki i rozwiązanie to podał do wiadomości publicznej.
Z najwyższym wysiłkiem przyklejony do okiennicy usiłowałem odczytywać pierwsze wiersze artykułu!… Co za wzruszenie przy każdem, z trudem odcyfrowanem słowie.
Ten pamiątkowy numer „Journal de Soir” zachowałem aż po dzień dzisiejszy. Oto co zawierał ów sensacyjny artykuł:
„Tak! najfantastyczniejszy ze wszystkich problemów został rozwiązany. Jeden z naszych kolegów ogłosił dzisiaj rano pod postacią „Listu otwartego do Akademii umiejętności” — pamiętnik najbardziej przejrzysty, najbardziej frapujący, jaki tylko sobie można wyobrazić. Nie wiemy, czy oficyalna wiedza zechce zgodzić na wysnute tam jasno i logiczne wnioski, są-