spostrzegłem, że coś się tam dzieje na niebie, coś niezwykłego…
Serce uderzyło mi w piersi jak młotem… Nagły błysk poznania rozświetlił moje splątane myśli…
A tam wysoko… na zachodzie sunęły lekkie obłoki…
„Sunęły lekkie obroki… sunęły lekkie obłoki…“
To były ostatnie słowa, które zdołałem przeczytać. Zaczęło się nagle robić ciemno. Oczy moje wyczerpane lekturą w tak niewygodnych warunkach napróżno usiłowały walczyć z zapadającym zmrokiem…
Zresztą Velmot wkrótce wstał i odszedł w stronę rzeki. Wybiła godzina czynu. Jakiego czynu? Było mi to dziwnie obojętne. Pomimo tak niewyjaśnionej sytuacyi nie obawiałem się zupełnie o siebie, chociaż Velmot zapowiadał, że pogada ze mną „ostro“.
Wielka tajemnica wizyi w Enclos do tego stopnia absorbowała moją myśl, że wypadki zachodzące obecnie interesowały mnie o tyle, o ile mogły służyć lub zaszkodzić sprawie genialnego wynalazku Noela Dorgeroux.
Wszak był już ktoś, kto znając prawdę, rozgłosił ją czy zamierzał rozgłosić całemu światu! Czyż mogłem w takiej chwili myśleć o czem innem? interesować się sprawami, nie dotyczącemi bezpośrednio logicznych rozumowań Benjamina Prevotella i niesłychanie ważnych rezultatów, do których on dojść zdołał!…
Ach! jakżebym pragnął i ja wiedzieć wszystko! Co stanowi podstawę istotną nowej hypotezy? Czy godzi się ona z realnemi wskazaniami eksperymentalnemi? Wiele rzeczy w wywodach Benjamina Prevotella było dla mnie