wać od śmierci człowieka, który sam jeden znał niezbędną formułę.
Pięści moje okazały się zbyt słabemi, więc zacząłem pomagać sobie krzesłem i prętem żelaznym wyłamanym z łóżka. Okiennica w jednym miejscu była pęknięta… Podważyłem silniej… Dał się słyszeć głuchy trzask… Nareszcie udało mi się zwyciężyć zaporę. Wskoczyłem na okno, otwarłem je, jednym susem znalazłem się na ziemi, aby potem pędem pobiedz w stronę rzeki. Kierując się instynktem, szybko odnalazłem łódź:
— Jestem tutaj — krzyknąłem — spieszę ci na pomoc! trzymaj się!…
Wyciągnąłem ręce, aby uchwycić sznur, ale dłonie moje trafiły w próżnię…
Sznur zerwał się, pale były pod wodą, haka ani śladu… Ciało musiało już popłynąć z prądem rzeki… Na chybił trafił zanurzyłem ramię o ile się dało najgłębiej… Ale huk wystrzału pozbawił mnie na krótką chwilę przytomności umysłu… Kula świsnęła mi koło uszu. Jednocześnie posłyszałem zdławiony głos Velmota:
— A!… hultaju jeden!… skorzystałeś już?!… Chcesz uratować tego wisielca Massignaca!… Poczekaj, niegodziwcze!…
Strzelił jeszcze dwa razy naoślep, bo ja oddalałem się szybko. Żaden strzał nie ranił mnie. W łódce okrążyłem wyspę i kierując się światłami, które migotały w oddali przybiłem do głównej przystani. Tramwaj mknął po szynach.. Restauracye i kawiarnie były otwarte. Znajdowałem się pomiędzy Bougival i Port-Marly.
O godzinie dziesiątej wieczorem byłem już w pokoju hotelowym w Paryżu i czytałem „Journal de Soir“. Poprzednio już w tramwaju przebiegłem oczyma artykuł. Jedno słowo powiedziało mi wszystko. Zrozumiałem i ja! Zrozumiałem cudowną hypotezę Benjamina Prevotella!… Nietylko zrozumiałem, ale i uwierzyłem w nią!…
Przerwałem moją niewygodną lekturę w tem miejscu, kiedy Prevotelle przeprowadzał do-
Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.