kiem miłości. To właśnie wprowadzało nas w nastrój prawie ekstatyczny. Było to wrażenie, które się nie da w żadne ująć słowa. Widzieć przeszłość — nie ukostyumowaną, nie ucharakteryzowaną po aktorsku, ale prawdziwą, rzeczywistą!
Widzieć tak jak ujrzeliśmy w chwilę później — wzgórze greckie! widzieć Akropol pod niebem z przed dwóch tysięcy lat z jego ogrodami, domami, placami, ulicami, świątyniami… Oglądać Panteon nie w gruzach — ale w całej wspaniałości, otoczony tłumem posągów… Mężczyźni i kobiety wstępują na marmurowe stopnie. To są Ateńczycy i Atenki z czasów Peryklesa lub Demostenesa.
Chodzą. Mijają się. Rozmawiają. Potem znikają. Mała ulica zupełnie pusta ściele się w obramowaniu dwóch białych murów. Gromadka ludzi przesunęła się przez tę uliczkę, pozostawiając poza sobą mężczyznę i kobietę. Tych dwoje zatrzymało się nagle, obejrzeli się wokół, poczem ucałowali się gorąco. Z pod welonu przesłaniającego czoło kobiety spoglądały duże czarne oczy o długich rzęsach trzepoczących się jak skrzydła spłoszonego ptaka.
Zrozumieliśmy o co chodziło tamtym z Wenus. Chcieli nam pokazać w różnych epokach naszej przeszłości ten sam gest wiecznie młody, chcieli powiedzieć, że równie jak i my są niewolnikami wszechpotężnego uczucia miłości. Inne pary przesunęły się, inne epoki zmartwychwstawały, inne objawiły się nam cywilizacye. Zobaczyliśmy pocałunek Egipcyanki i młodego fellaha… W wiszącym ogrodzie całowali się: księżniczka assyryjska i mag. We wnętrzu jaskini dwie istoty ludzkie, wyglądem swym mało różniące się od zwierząt przylgnęły do siebie wargami… I inne… inne jeszcze. Wizye krótkie, niektóre mało wyraźne, zatarte nieco jak barwy na starożytnym fresku wszystkie jednak tchnące zarówno poezyą jak brutalną rzeczywistością, uderzające siłą namiętności i wiecznotrwałem pięknem.
Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.