czy bo twarz tego człowieka szczera i sympatyczna budziła we mnie zaufanie.
— Chodziło tutaj o Beranżerę Massignac? Ona znajduje się pod tym dachem nieprawdaż?
Hrabia de Roncherolles zaczerwienił się zlekka i popatrzył na mnie uważnie. Chwyciłem go za rękę.
— Panie! błagam pana!… Sytuacya jest groźna… Beranżerę ściga niebezpieczny łotr…
— Któż to taki?
— Velmot!
— Velmot?
Hrabia, odrzucając maskę obojętności, rzekł:
— Velmot! Velmot! ten wróg, przed którym biedna dziewczyna taką uczuwa trwogę!… Tak, to człowiek zdolny do najgorszych rzeczy!… Na szczęście nie ma pojęcia, gdzie się Beranżera ukrywa.
— Od wczoraj niestety wie już!..
— W każdym razie trzeba mu czasu na obmyślenie jakiegoś sposobu działania!…
— Dzisiaj rano, wieśniacy widzieli go krążącego niedaleko stąd…
Pokrótce wtajemniczyłem go we wszystko. Hrabia, zaniepokojony do najwyższego stopnia, pociągnął mnie w głąb domu. Udaliśmy się wprost do pokoju Beranżery. Pokój był pusty. Hrabia nie zdawał się być tym wcale zdziwiony:
— Ona często wychodzi tak wcześnie…
— Może jest gdzieś w samym domu?
— Przy mojej żonie? Nie! moja żona jest trochę cierpiąca i nie wstała jeszcze…
— A zatem?
— Zatem przypuszczam, że udała się na swoją zwykłą przechadzkę do ruin starego zamku… Beranżera lubi bardzo to miejsce — górujące nad całą okolicą.
— Czy to daleko?
— Nie. Na końcu parku.
Park był dość rozległy i trzeba nam dobrych kilka minut czasu, aby się dostać na polankę, gdzie stała kamienna ławeczka.
— O! widzi pan — rzekł hrabia — Beranżera
Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.