mieli dość pieniędzy, aby sobie kupić miejsce za dwadzieścia ludwików. Finansiści, milionerzy, sławne gwiazdy teatrów, naczelni dyrektorzy pism, najsłynniejsi literaci i artyści, potentaci handlu, sekretarze wielkich syndykatów robotniczych — wszyscy oni spieszyli gnani gorączkową ciekawością, na to niezwykłe widowisko. Żaden program nie ogłaszał szczegółów. Nikt też nie wiedział z pewnością, czy tajemniczy wynalazek Noela Dorgeroux został istotnie w należyty sposób zużytkowany. Zwłaszcza, że krążyły przypuszczenia, iż Teodor Massignac, chcąc wyłudzić pieniądze, dopuścił się mistyfikacyi. Wszakże na biletach i afiszach widniały te mało zachęcające słowa:
„W razie niepomyślnej niepogody bilety ważne są na dzień następny. Jeżeli z jakiejkolwiek innej przyczyny przedstawienie nie odbędzie się dyrekcya pieniędzy nie zwraca.”
Wszystko było już gotowe. Teodor Massignac urządził wszystko i wykończył przy pomocy architektów i tapicerów według planów wypracowanych przez Noela Dorgeroux. O godzinie pół do szóstej wszystkie miejsca były już zajęte. Policya nakazała zamknąć drzwi wejściowe.
Tłum zaczynał się niecierpliwić. Dawało się odczuwać masowe zdenerwowanie.
— Jeżeli to się nie uda — rzekł jeden z moich sąsiadów — to będzie awantura!
— Tak — odparł jeden z dziennikarzy, dobry mój znajomy — będziemy się awanturować. Ale nietylko w tem leży niebezpieczeństwo dla czcigodnego Massignaca. On ryzykuje o wiele więcej.
— Mianowicie? — zapytałem.
— Może dostać się do więzienia! Ratowała go dotychczas ciekawość powszechna!… Jeśli ta nie będzie zaspokojona — to źle! Rozkaz aresztowania już podpisany!
Zadrżałem. Massignac aresztowany! — cóż za niebezpieczeństwo dla Beranżery.
— Bądź pan przekonany — ciągnął dalej
Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.