Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —

— Tak jest. Przez Newhaven i Dieppe.
— Podróż powinna udać się dobrze. Morze dostało już swoje ofiary, jest więc nasycone. Ale czego właściwie tak się spieszysz?
— Jutro rano mam w Dieppe umówione spotkanie z marynarzami. Biorę załogę do mego jachtu. Popołudniu zamierzam być w Paryżu, a za tydzień będę płynął do Norwegji. A ty, Szymonie?
Szymon Dubosc nie odpowiedział, bo odwrócony w stronę pawilonu klubu wpatrywał się w jego okna, gdzie zachodzące słońce zapalało czerwone błyski. Grający w golfa opuścili już swoje links i rozsypali się w grupach dokoła stolików pod różnobarwnemi parasolami. Podawano herbatę. Dodatki „Ostatnich Wiadomości” kursowały z rąk do rąk, komentowano telegramy z nadzwyczajnem ożywieniem. Przy niektórych stolikach skupiała się młodzież, panowie i panny, przy innych siedzieli rodzice, a przy innych znów starsi dżentelmeni pokrzepiali swe siły, zjadając poważne ilości cakes i kanapek.
Na lewo, poniżej klombów kwiecistych, zaczynały się łagodne ondulacje links pokryte aksamitem świeżej zieleni gazonu. Zdaleka widać było ostatniego gracza o majestatycznej i wysokiej postawie.
— Córka lorda i jej trzy towarzyszki nie spuszczają ciebie z oczu, rzekł Edward.
Szymon uśmiechnął się lekko.
— Miss Bakefield patrzy na mnie, bo wie, że ją kocham, a jej trzy przyjaciółki wiedzą również, że ja kocham miss Bakefield. Młody człowiek, który kocha, jest zawsze widokiem przyjemnym dla tej, która jest kochana, a irytującym dla tych, które nie są kochane.
Zdanie to Szymon wyrzekł poprostu, bez najlżejszego akcentu próżności. A może miałby ku niej niejakie powody, był on bowiem typem niezwykłym, człowiekiem, jednoczącym w sobie męskość z niesłychanym urokiem. Wyraz jego twarzy oczy niebieskie, uśmiech i to coś indywidualnego, będącego