Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/112

Ta strona została przepisana.

warzystwie braci Mazzani poprzez sieć porostów do miejsca, gdzie Dolores opatrywała konie.
Parę razy Szymon dojrzał ich zwinne ciała, czołgające się jak węże. Dolores zajęta końmi, odwrócona była plecami. Nic nie zapowiadało niebezpieczeństwa. Napróżno Szymon szarpał się w więzach i krzyczał — głos jego tłumił knebel. Nic nie mogło przeszkodzić Indjanom w osiągnięciu ich celu.
Młodszy z braci Mazzani był pierwszym. Nagłym skokiem rzucił się na Dolores, przewrócił ją, podczas gdy brat jego wskoczył na jednego konia, a Forsetta chwycił drugiego za uzdę i rozkazywał:
— Podnieś ją! Odbierz jej karabin... Dobrze... Przynieś ją tu... Przywiążemy ją.
Umieszczono Dolores w poprzek siodła. Lecz w chwili, gdy Forsetta owijał sznur wkoło jej stanu, ona wyrwała się, wskoczyła na grzbiet konia i podnosząc ramię uderzyła młodszego Mazzani sztyletem w pierś. Indjanin zwalił się ciężko na Forsettę, a kiedy ten wyswobodził się i zamierzał walczyć dalej, Dolores przytknęła mu karabin do piersi i zawołała:
— Uchodź! Prędzej! I ty, Mazzani, uchodź też! Mazzani usłuchał i uciekł galopem. Forsetta zaczął się cofać wolnym krokiem, prowadząc drugiego konia.
Rozkazała:
— Zostaw go tu, Forsetta! Natychmiast! Bo strzelę!
Wściekły, z twarzą zmienioną ze złości, puścił uzdę, poczem odwrócił się i uciekł, co miał sił w nogach.
Bardziej niż sam wypadek — puste zdarzenie w wielkiej tragedji — wzruszyła Szymona nadzwyczajna zimna krew dziewczyny. Gdy przyszła go uwolnić, ręce jej były lodowate, a usta się trzęsły.
— Nie żyje, wyjąkała, młodszy Mazzani nie żyje...
— Musiała przecież pani się bronić, powiedział Szymon.
— Tak... tak... tak... ale zabić... to okropne! Wymierzyłam cios instynktownie, jak w kinie. Widzi pan — scenę tę wszyscy czworo powtarzaliśmy więcej niż sto razy, bracia