Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/122

Ta strona została przepisana.

państwo tu widzą, mamy i noże i laski, by móc porozmawiać grzecznie w każdej kwestji z wielmożnemi!
— Rewolwer jest jeszcze lepszy, rzekł Szymon, wyciągając swój z kieszeni.
Koło rozszerzyło się znacznie.
— A teraz ręce do góry! krzyknął Szymon. I stać! Kto się ruszy, strzelam!
Wycofując się tyłem z bronią w ręku, wyprowadził Dolores z kręgu niebezpiecznego. Banda opryszków nie ruszyła się z miejsca.
— No, szepnął Szymon, już nie potrzebujemy się ich obawiać.
Duży statek odwrócony dnem do góry, ciężki i masywny, jak skorupa żółwia, zabarykadował dużą część rzeki. Tonąc, wyrzucił z wrzętrza cały ładunek desek i belek, zgniłych już przeważnie, lecz jeszcze dostatecznie mocnych, by banda Rollestona mogła sobie z nich ułożyć kładkę na przestrzeni dwunastu metrów.
Dolores i Szymon przeprawili się również dobrze, poczem łatwo już im było posuwać się wzdłuż spodu statku prawie zupełnie płaskiego. Lecz w chwili, gdy Dolores trzymając jeszcze w ręce łańcuch od kotwicy stawiała nogę na ziemi, coś gwałtownie uderzyło w łańcuch i na przeciwległym brzegu rozległ się odgłos strzału.
— Ach, rzekła dziewczyna spokojnie, mam szczęście, bo kula trafiła w jedno z ogniw!
Szymon odwrócił się i ujrzał bandytów, wchodzących gęsiego na kładkę.
— Ale kto strzelał? zapytał. Przecie te łotry nie mają karabinów.
Dolores popchnęła go gwałtownie, naginając do ziemi, tak że statek tworzył jakby osłonę.
— Kto strzelał? powtórzyła. Forsetta albo Mazzani.
— Czy widziała ich pani?
— Tak, w tyle, poza wzgórzem, gdzieśmy byli. Wystar-