czyło im kilka słów, by się porozumieć z włóczęgami i zrobić z nich bandytów...
Oboje posuwali się ostrożnie lecz szybko wzdłuż grzbietu okrętu. Z ukrycia swego widzieli dobrze całą kładkę i przeprawiających się. Szymon ujął karabin i złożył się do strzału.
— Ognia! krzyknęła Dolores, widząc, że się waha. Padł strzał. Pierwszy z napastników zachwiał się i wyjąc z bólu chwycił się za nogę. Pozostali unieśli go, uchodząc pośpiesznie. Na kładce nie było nikogo. Jednakże jeżeli bandytom groziły strzały z ręki Szymona, to jemu i towarzyszce jego niemniejsze niebezpieczeństwo ze strony Forsetty czy Mazzaniego i również nie mogli opuścić swego schroniska poza ruiną statku.
— Czekajmy, aż się ściemni, zadecydowała Dolores.
I tak, przez przeciąg kilku godzin, z karabinem w ręku, pilnowali bacznie pagórka, gdzie często ukazywała się sylwetka, widać było ruchy rąk, jakoteż błyszczącą lufę karabinu. Gdy zmierzch zapadł, wysunęli się ze swej kryjówki, a wiedząc już, że Rolleston idzie w górę Sommy, szli w tym kierunku.
Mimo pospiesznego marszu nie mogli wątpić, że Indjanie i bandyci biegną w ich ślady, słyszeli bowiem ich głosy i widzieli chwilami zapalające się światełka już na tymże brzegu rzeki, co i oni.
— Tak, oni zorjentowali się, że ponieważ poszukujemy Rollestona, więc musimy iść w jego ślady. Tym sposobem pościg mają ułatwiony, rzekła Dolores.
Po dwóch godzinach posuwania się w mroku, poomacku, kierując się jedynie niepewnemi przebłyskam i rzeki, doszli do miejscowości, którą Szymon oświetliwszy chyłkiem swą latarką elektryczną, określił mianem chaosu. Leżały tam spiętrzone bloki kamienia, zatopione widocznie ongiś razem ze statkiem, a wyglądające na olbrzymie zwały marmuru. W dole pluskała woda.
— Sądzę, rzekł Szymon, że możemy tu zatrzymać się, przynajmniej do świtu.
— Tak, odpowiedziała Dolores, o świcie pójdzie pan dalej.
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/123
Ta strona została przepisana.