Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/126

Ta strona została przepisana.

— Proszę nie strzelać! zawołała Dolores z nożem w ręku.
Zapóźno! Zwierzę przewróciło się i po kilku kurczach, legło nieżywe. Dolores oglądnęła je i zawyrokowała:
— Poznaję, to pies tych włóczęgów. Są oni na naszym tropie. Pies ich wyprzedził.
— Ależ jest rzeczą niemożliwą odnaleść nasze ślady! Przecie jeszcze ciemno!
— Forsetta i Mazzani są zaopatrzeni w latarki elektryczne. A przytem odgłos strzału jest dla nich wskazówką.
— Więc uciekajmy jaknajprędzej, zadecydował Szymon.
— Odnajdą nas... chyba, że pan zaniecha ścigania Rollestona.
Szymon chwycił karabin.
— Tak, to prawda. Pozostaje nam jedno: pozostać tu, oczekiwać ich w ukryciu i wystrzelać jednego za drugim.
— Tak... zapewne... byłoby to dobrze... Niestety jednak...
— Co takiego?
— Wczoraj, jak pan strzelał do włóczęgów, czy pan nabił karabin?
— Nie, ale pas z ładownicą znajduje się na piasku, na miejscu, gdzie spałem.
— I moje naboje również tam pozostały, przykryte wodą, która przybrała w nocy. Pozostaje więc na obronę sześć kul pańskiego browninga.


IV.
BITWA.

Najpewniejszą deską ratunku było dla nich zanurzyć się w rzece i pod wodą przejść na lewy brzeg. Lecz postanowienie to, oddalające ich od Rollestona i na które w ostateczności tylko godził się Szymon, przewidział widocznie Forsetta, gdyż z chwilą, gdy świt rozproszył ciemności, ujrzeli na drugim