Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/127

Ta strona została przepisana.

brzegu dwóch włóczęgów, posuwających się w górę Sommy. Jakże w takich warunkach wyjść na brzeg.
Za chwilę przekowali się, że schronisko ich jest już znane i że nieprzyjaciel wykorzystuje ich wahania. O pięćset metrów wstecz sterczała lufa strzelby. Z przodu ta sama sytuacja.
— Forsetta i Mazzani, oświadczyła Dolores. Jesteśmy otoczeni z dwóch stron.
— Ale przed nami niema nikogo.
— Owszem inni bandyci.
— Nie widzę ich.
— Jednakże są tam, ukryci za kamieniami.
— Biegnijmy wprost nas, a przedrzemy się.
— Trzebaby przebyć wolną przestrzeń pod krzyżowym ogiem Forsetty i Mazzaniego. A są oni doskonałymi strzelcami! Napewno nie chybią!
— Więc?
— Więc musimy bronić się tutaj.


∗   ∗

Rada była dobra. Bloki marmurowe, porozrzucane bezładnie, jak klocki zabawki dziecinnej, tworzyły rodzaj prawdziwej fortecy. Dolores i Szymon, wdrapawszy się na górę, wybrali na szczycie kryjówkę, osłoniętą z wszystkich stron, z której najmniejsze poruszenie nieprzyjaciół było widzialne.
— Zbliżają się, oświadczyła Dolores po chwili bacznego wpatrywania się.
Rzeka przyniosła w swym biegu olbrzymie pnie drzew i belki, osadzając je na brzegu. Okoliczność tę wykorzystali Forsetta i Mazzani, aby się zbliżyć. A przytem, osłaniali się dużemi deskami, niosąc je przed sobą. Dolores wskazała Szymonowi, że i inne przedmioty również zmieniały położenie swoje, niby olbrzymie tarcze, utworzone z pozbieranych materjałów, jak np. zwoje lin, szczątki łódek, kawały pontonów, odłamki kotłów. Wszystko to posuwało się nieznacznie jak ciężkie