Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/128

Ta strona została przepisana.

i masywne żółwie, kierując się ku jednemu celowi, niby promienie zbiegające się w ośrodku. Ośrodkiem tym była forteca marmurowa. Pod rozkazami Forsetty i Mazzaniego banda włóczęgów pełzła, a od czasu do czasu widać było wystającą jakąś rękę lub głowę.
— Ach, westchnął Szymon z wściekłością, gdybym miał przynajmniej kilka kul, zatrzymałbym tę inwazję stonóg!
Dolores ułożyła obydwa niepotrzebne już karabiny w ten sposób, by nastraszyć nieprzyjaciela. Lecz widocznie bezczynność oblężonych dodawała otuchy napastnikom, przytem prawdopodobnie Indjanie zrozumieli podstęp, gdyż już bynajmniej się nie ukrywali.
Aby popisać się swoją zręcznością jeden z nich (Forsetta, oświadczyła Dolores) zabił celnym strzałem lecącą mewę.
Mazzani nie pozostał w tyle. Z chmur wynurzył się właśnie zarys aeroplanu, którego warczenie oddawna dawało się słyszeć. Zamknąwszy motor olbrzymi ptak zdawał się obniżać lot i przeleciał ponad rzeką. Gdy znalazł się na wysokości strzału Mazzani zmierzył z karabinu i strzelił. Aeroplan pochylił się naprzód, zakołysał się na obie strony i oddalił się, niknąć im z oczu, lotem nierównym jak gołąb zraniony.
Szymon nie posiadał się z oburzenia i wysunął głowę z za kamieni. Lecz natychmiast dwie kule, odbite o marmur, pouczyły go, że należy być ostrożnym.
— Błagam pana, proszę się nie narażać, jęczała Dolores, ocierając mu chusteczką krew z czoła, draśniętego odpryskiem kamienia.
— Widzi pan... ci ludzie muszą nas zwyciężyć... A pan wciąż nie zgadza się na opuszczenie mnie? Naraża pan życie swoje, a przecież nic nie może nam pomóc?
Odepchnął ją nieco brutalnie:
— Nie chodzi tu o moje życie... Ani też o pani... Ale nigdy ta garść nędzników nie dojdzie do nas!
Mylił się. Niektórzy z włóczęgów byli już oddaleni zaledwie o jakie ośmdziesiąt kroków. Słychać było ich rozmowy