Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/129

Ta strona została przepisana.

a twarze zdziczałe i surowe, porośnięte kilkudniowym zarostem, ukazywały się coraz śmielej z poza improwizowanych tarcz, jak głowy zabawek dziecinnych, przedstawiających djabły, wyskakujące z pudełek.
Forsetta wydawał rozkazy:
— Naprzód!... Niema czego się bać!... Oni nie mają naboji!... Naprzód! Prędzej!... Kieszenie Francuza wypchane są banknotami!
Siedm bandytów puściło się naprzód biegiem. Szymon wyciągnął rewolwer i strzelił. Chybił jednakże. Bandyci przystanęli wyczekująco. Widząc, że wszyscy są cali, Forsetta triumfował:
— Ależ oni są straceni!... Mają tylko rewolwer i to popsuty! Do ataku! Nuże!
Sam, przykryty kawałkiem blachy, przybliżał się również. Mazzani i reszta bandy utworzyli koło o trzydziestu do czterdziestu metrów, okrążając łup.
— Przygotować się! krzyczał Forsetta. Noże do garści.
Dolores doradziła, by nie pozostawać na szczycie, gdyż nieprzyjaciele mogli niewidocznie dla nich, podsunąć się blisko fortecy i przekraść się pomiędzy blokami kamiennemi. Szymon usłuchał i oboje opuścili się przez szczelinę, aż na dół.
— Oni są już tu! rzekła szeptem. Trzeba strzelać...
— Tędy, przez ten otwór...
Przez szparę tę Szymon zobaczył dwóch bandytów, kroczących na czele ataku. Gruchnęły dwa strzały. Bandyci runęli i poraź drugi banda zatrzymała się przerażona.
Skorzystali z tej chwili osaczeni, by ukryć się na brzegu rzeki. Trzy wielkie bloki tworzyły tu rodzaj budki.
— Do ataku! zawołał Forsetta zachęcając swoją bandę. Widzicie przecie, że są okrążeni. Mazzani i ja trzymamy ich na celu! Jeżeli Francuz się ruszy, zabijemy go!
Z dzikim wyciem banda rzuciła się na ukrycie. Aby wytrzymać uderzenie, Szymon i Dolores musieli się podnieść i odsłonić do połowy. Dolores obawiając się spełnienia groźby