Tych kilka chwil, jakich potrzebował Forsetta, by chwycić karabin, zgubiły go. Szymon skoczył na niego zanim mógł strzelić. Upadł znów, dostał cios sztyletem w biodro i na kolanach błagał o zmiłowanie.
Szymon rozwiązał sznury Dolores, poczem zawołał na włóczęgów na tratwie. Ci bowiem, przerażeni tem, co się stało, starali się odpłynąć na drugi brzeg.
— Macie teraz pilnować rannego... A tam pozostał drugi Indjanin, także ranny. Trzeba go opatrzeć! Wam daruję życie.
Bandyci jednakże rozpierzchli się na wszystkie strony, zabierając ze sobą banknoty. Szymon nie myślał ich ścigać.
Pozostał panem pola bitwy. Zabici, ranni i rozpierzchli wrogowie byli zwyciężeni. Nadzwyczajna przygoda rozwijała się dalej, jak w kraju dzikim, w niespodziewanych okolicznościach i otoczeniu.
Odczuł głęboko te chwile potyczek, jakie przezywał, na ziemi La Manche, pomiędzy Francją a Anglią, w kramie, będącej terenem śmierci, chytrości, zbrodni i siły. A jednak zwyciężył!
Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu i trzymając oburącz karabin odebrany Forsecie, rzekł do swej towarzyszki:
— Prerja!.. Prerja Fenimora Coopera!... Far-West....
Wszystko się tu powtarza: atak Siuksów, blokhaus improwizowany, porwanie, bitwa, z której zwycięzcą wychodzi wodz Bladych Twarzy!...
Dolores stała naprzeciw niego. Jej cienka bluzka jedwabna wisiała w strzępach, odsłaniając piękną pierś. Szymon dodał, głosem mniej pewnym:
— A oto piękna Indjanka!
Czy to wzruszenie, czy też zmęczenie po wielkim wysiłku. Dolores zachwiała się i o mało nie upadła. Podtrzymał ją silnem ramieniem.
— Chyba pani nie jest ranna? zapytał troskliwie.
— Nie... Chwila słabości... Już przeszło... Tak bardzo
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/132
Ta strona została przepisana.