Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/134

Ta strona została przepisana.

Pozatem nie padło między nimi żadne słowo. Szli w milczeniu w górę rzeki, aż po upływie godziny znaleźli się w miejscu gdzie zakreślała ona łuk, wspominany już przedtem przez uchodźców z Cayeux. Tutaj odnaleźli ślady Rollestona, które szły wprost, oddalając się od Sommy, czyli trzymając się wciąż kierunku na północ.
Kierunek źródeł złota, prawdopodobnie, zauważył Szymon. Rolleston wyprzedził nas o cały dzień drogi.
— Tak, odpowiedziała Dolores, to prawda. Lecz banda jego bardzo liczna, nie mają już koni, a przytem prowadzą dwóch więźniów, a to wszystko obciąża i opóźnia.
Napotykali często włóczęgów. Wszyscy już słyszeli dziwną wiadomość o źródłach, bijących złotem, lecz nikt nie mógł dać żadnych wyjaśnień.
Wreszcie spotkali starą kobietę, coś w rodzaju wiedzmy kulawej, wspierającej się na lasce i niosącej worek po staroświecku krzyżykami haftowany, skąd wyglądała głowa małego pieska.
Dolores zaczęła ją rozpytywać. Staruszka odpowiadała zdaniami krótkiemi i rytmicznemi, jakby układającemi się w dalszy ciąg jej monotonnej piosenki... Szła ona, tak, szła już trzy dni... nigdy nie zatrzymując się... Zdarła swoje buty... a kiedy była bardzo zmęczona... kazała siebie nieść pieskowi swemu...
— Tak, pieskowi swemu... powtarzała... Nieprawdaż, Dicku mój?...
Szymon szepnął:
— Ależ to warjatka!
Stara przytaknęła głową i dodała tonem zwierzenia.
— Tak, warjatka... nie byłam nią... ale to złoto... deszcz złota ujrzałam i zwarjowałam... to leci w górę jak wodotrysk... a sztuki złota i piękne kamyczki padają jak ulewa... Tytko podstawić swój kapelusz lub worek i złoto napada... Mam pełny worek... Czy chcecie zobaczyć?
Śmiała się cicho, jakby do siebie i pociągnęła oboje bli-