żej, poczem chwyciła psa za kark, wyrzuciła go na ziemię i otworzyła swój worek. Śpiewając dalej, mówiła:
— Wy dobrzy ludzie, prawda? Innym nie pokazałabym...
Ale wy nie zrobicie mi nic złego...
Dolores i Szymon nachylili się z ciekawością. Swemi kościstemi palcami wiedźma podniosła najpierw kupę gałganów, przeznaczonych na posłanie dla Dicka, potem odsunęła kamyki żółte i czerwonawe, koloru ognia. Pod niemi znajdowały się sztuki złota. W zięła je pełną garścią i potrząsnęła z zadowoleniem. Były to stare monety rozmaitych wielkości.
Szymon rzekł ze wzruszeniem:
— Ona istotnie przychodzi stamtąd!... Stamtąd!...
I potrząsając staruszką, zapytał:
— Gdzie to jest? Ile godzin szliście stam tąd? Czy widzieliście może ludzi, prowadzących dwóch więźniów, jednego starca i jedną panienkę?
Lecz wiedźma podniosła już swego psa i drżącemi rękami pakowała go do worka. Nie chciała wiedzieć już o niczem. Oddalając się, zaśpiewała znów na nutę swej monotonnej piosenki:
— Jeźdźcy na koniach... Pędzili galopem... Było to wczoraj... Śliczna panienka jasnowłosa...
Szymon wzruszył ramionami:
— Majaczy stara... Rolleston przecie nie ma już koni.
Lecz Dolores zauważyła:
— Tak, ale miss Bakefield ma jasne włosy...
Zdziwili się bardzo, gdy nieco dalej znaleźli ślady Rollestona, łączące się z innemi śladami, utworzonemi jakby przez podeptanie ziemi kopytami licznych koni. Dolores określiła ich liczbę około dwunastu. Ślady te były dawniejsze niż ślady bandytów. Widocznie o tych jeźdźcach wspominała wiedźma.
Dolores i Szymon szli teraz drogą znaczoną na wilgotnym piasku. Skończył się wreszcie teren, utworzony z muszelek i równinę przerywały jedynie duże skały zupełnie okrągłe, utworzone z kamieni, nagromadzonych w marglu, kule olbrzy-
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/135
Ta strona została przepisana.