— Wejdźmy, rzekła Dolores po skończonym posiłku.
— Wejdźmy, zgodził się.
Weszła pierwsza i odwróciła się, by podać mu rękę i wprowadzić do wnętrza, utworzonego z pustej przestrzeni między głazami.
Latarka Szymona była zawieszona u góry na wystającym narożniku kamiennym. Miałki, biały piasek wyścielał miękkim dywanem ziemię. Dwa rozłożone koce były przygotowane spania.
Szymon zawahał się. Dolores potrzymała go lekkim uściskiem dłoni i chwilę pozostał w niepewności... Zresztą dziewczyna natychmiast zgasiła latarkę, tak, iż mogło mu się zdawać, że jest zupełnie sam, słyszał bowiem jedynie miękki i łagodny plusk wody, omywającej brzegi stawu.
Wówczas dopiero, dopiero wtedy zrozumiał naprawdę, jakie sidła zastawiały na niego okoliczności, zbliżając go ustawicznie od trzech dni do tej kobiety. Bronił jej, jakby to uczynił każdy mężczyzna, a piękność Dolores nie miała na mniejszego wpływu na jego postanowienie, czy tez podniecenie jego odwagi. Gdyby była brzydka i stara, znalazłaby w mm tę samą opiekę.
Teraz nagle zdał sobie z tego sprawę — myślał o niej nie jak o towarzyszce przygód i niebezpieczeństw lecz jak o najpiękniejszej, najbardziej ponętnej kobiecie. Myślał, że i ona również nie śpi, wzruszona tak jak on i ze piękne wyraziste jej oczy szukają go w ciemności. Za każdem jej poruszeniem zapach jej, woń specjalna, którą wydzielały jej w osy, mieszał się do ciepłych oparów, unoszących się w powietrzu.
Szepnęła:
— Szymonie... Szymonie...
Nie odpowiedział, lecz serce mu się ścisnęło. Doloes powtórzyła kilkakrotnie jego imię, potem, myśląc że śpi, wstała, a jej bose nogi lekko dotknęły piasku. Wyszła z groty.
Co zamierzała zrobić? Upłynęła minuta. Jakiś szelest ubrania. Potem usłyszał kroki bosych stóp na piasku i prawie
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/142
Ta strona została przepisana.