Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/144

Ta strona została przepisana.

niebezpieczeństwo, im goręcej tego pragną! i im bardziej wola jego słabła pod naporem złych myśli. Dlaczego opierać się? To co byłoby winą i zbrodnią przeciwko miłości w czasach zwykłych, przestawało być karygodnem w tym okresie przewrotu gdy gra sił przyrodzonych i przypadku wywoływała nienormalne warunki bytu. Czyż ucałowanie ust Dolores w tym czasie było czemś gorszem niż zerwanie pięknego kwiatu?
Otaczały ich przyjazne ciemności. Byli na świece sami, oboje młodzi, oboje wolni. Ręce kobiety wyciągnęły się rozpaczliwie. Czyż nie podać jej swoich, nie usłuchać tego rozkosznego szału?
— Szymonie!... rzekłą błagalnie.. Szymonie... proszę przecie pana o tak niewiele!... Niech pan mi me odmawia... Nie, pan mi nie odmówi... to niemożliwe... nieprawdaż.... Kiedy pan życie swoje nadstawiał za mnie, to znaczy, że musiało być w panu coś... jakieś uczucie... Nie... ja nie mylę się prawda?...
Szymon milczał. Nie chciał mówić o Izabelli i imienia jej mieszać do pojedynku, jaki ze sobą staczali.
Dolores błagała dalej:
Szymonie, ja nigdy nikogo nie kochałam... pana pierwszego! Inni się nie liczą... Pan... wzrok pana zrobił mi tyle dobrego od pierwszego spotkania... Jakby słońce weszło w życie moje... Więc... więc byłabym taka szczęśliwa, gdyby między nami było jakieś wspomnienie... pamiątka... Pan by i tak zapomniał... Toby nie miało znaczenia dla pana... Ale dla Całe życie moje byłoby zmienione... upiększone miałabym siłę być inną kobietą... Proszę pana... podaj mi rękę... wez mnie w swoje ramiona...
Szymon nie ruszył się. Coś silniejszego od wielkiej pokusy wstrzymywało go: słowo, dane Izabelli i jego. Obraz Izabelli mieszał się z obrazem Dolores i w jego chwiejącym się, zmęczonym umyśle, w jego zaciemmonem sumieniu walka trwała dalej....
Dolores czekała. Uklękła i szeptała niewyraźne słowa w języku, którego nie zrozumiał, słowa wołania i namiętności,