Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Pod pokład z nim! Do głębokości! Tam, gdzie wszyscy! rozkazał jakiś głos ochrypły. A jeżeli się będzie opierał — browning!
Brownig był tu niepotrzebny. Sposób, w jaki spowinięto Szymona, zmuszał go kompletnej niemocy. Zrezygnowany, stwierdził w myśli, że ludzie, którzy go nieśli, zrobili sto trzydzieści kroków i że zbliżał się wciąż do wyjącego tłumu.
— Czy skończycie już te wasze wrzaski? odezwał się jeden z niosących. A potem — oddalić się!
Karabin maszynowy funkcjonuje dobrze, co?
Niosący szli po schodach, ciągnąc Szymona za sznur, Brutalna ręka przeszukała jego kieszenie, wyciągnęła stamtąd broń i papiery. Uczuł, że podnoszą go znowu, poczem upadł w próżnię.
Upadek był nieznaczny, osłabiony jeszcze przez warstwę więźniów, rojących się ciasno na dnie okrętu i klnących jak kto mógł poprzez kneble.
Rozpierając się nogami i łokciami Szymon zdołał z trudem wywalczyć sobie miejsce na podłodze wśród innych towarzyszy niedoli, depcących sobie nawzajem po piętach. W edle obliczenia jego było zapewne około dziewiątej rano. Od chwili tej czas nie miał dla niego znaczenia, gdyż jedynem jego zajęciem było bronić swego miejsca przeciwko tym, którzy chcieli mu je odebrać, czy to więźniowie dawniejsi, czy to nowoprzybywający. Głosy, przytłumione przez rozmaite kneble, wydawały charczenia wściekłe, lub jęki wyczerpane i bliskie uduszenia. Było to naprawdę piekło. Znajdowali się tu umierający i trupy, słychać było wyrazy francuskie i angielskie, deptało, się po krwi, po zwłokach, po konających i łachmanach. Zaduch rozkładających się ciał był wprost straszliwy.
Podczas popołudnia lub może wieczorem rozległ się hałas; potężny, podobny do odgłosu wybuchającej fontanny ogni sztucznych. Towarzyszyło temu przekleństwo całego tłumu, krzyki na całe gardło, wrzaski jakieś opętańcze. Nad tem wszystkiem zapanował głos, wydający jakieś rozkazy. Wielkie